Inżynier firmy oficjalnie potwierdził, że urządzenie nie będzie sprzedawane ze stratą, jak robią to od lat producenci konsol (Sony czy Microsoft), by budować bazę użytkowników. Cena nowej maszyny ma być zbliżona do realnego kosztu złożenia wydajnego, gamingowego peceta, ponieważ jej ostateczny kształt zależy bezpośrednio od szalejących na rynku cen pamięci RAM i kart graficznych. Zapowiada się więc potężny sprzęt, ale w równie potężnej, zaporowej dla wielu cenie.
Koniec z iluzją taniej konsoli
Wielu graczy miało cichą nadzieję, że Valve, dysponując ogromnymi zasobami ze sklepu Steam, pójdzie drogą Sony i Microsoftu, sprzedając sprzęt po kosztach produkcji (lub nawet poniżej), by zarabiać krocie na sprzedaży gier. Te marzenia można już włożyć między bajki.
Pierre-Loup Griffais, inżynier oprogramowania z Valve, stwierdził wprost w wywiadzie, że nowy Steam Machine nie będzie miał ceny subsydiowanej. Firma chce stworzyć urządzenie będące "dobrą ofertą na danym poziomie wydajności", a nie "tanią konsolą". W praktyce oznacza to konkurowanie cenowe z drogimi pecetami o podobnej mocy obliczeniowej, a nie z relatywnie tanim PlayStation 5 czy Xboksem Series X.
To całkowita, fundamentalna zmiana zasad gry w tym segmencie rynku. Tradycyjni producenci konsol przyzwyczaili nas przez dekady, że potężny sprzęt do grania można kupić za stosunkowo niewielkie pieniądze, bo ich zyski płyną z prowizji od każdej sprzedanej kopii gry. Valve wybiera jednak inną, bardziej "pecetową" ścieżkę: płacisz pełną, rynkową cenę za zaawansowane komponenty, ale w zamian dostajesz w pełni otwartą platformę, na której bez problemu zainstalujesz nawet system Windows, jeśli tylko będziesz miał na to ochotę.
Ceny komponentów dyktują warunki
Decyzja Valve będzie bolesna dla naszych portfeli, ale ma solidne i racjonalne podstawy rynkowe. Ceny kluczowych komponentów elektronicznych, a zwłaszcza szybkich pamięci RAM, osiągają ostatnio astronomiczne poziomy. Ten gwałtowny wzrost napędza gigantyczne, nienasycone zapotrzebowanie ze strony firm budujących serwery dla sztucznej inteligencji, takich jak OpenAI czy Google. Ceny modułów pamięci DDR5, które jeszcze w sierpniu 2025 roku wynosiły około 90 dolarów za zestaw, zaledwie trzy miesiące później poszybowały do poziomu ponad 250 dolarów. To efekt domina, który uderza w zwykłego konsumenta.
Nowy Steam Machine, który ma być wyposażony w 16 GB szybkiej pamięci RAM DDR5 oraz 8 GB pamięci VRAM GDDR6, zwyczajnie nie może być tani w produkcji. Przy tak niestabilnym i drogim rynku podzespołów, dotowanie sprzętu byłoby dla Valve ogromnym, nieuzasadnionym ryzykiem finansowym. Sytuacja ta może zresztą uderzyć rykoszetem w cały rynek - w kuluarach krążą już niepokojące plotki, że nawet Microsoft rozważa kolejną podwyżkę cen swoich konsol, by zrekompensować rosnące koszty produkcji układów scalonych.
Potwór, ale drogi. Drogi, ale potwór
Nie ma jednak wątpliwości co do jednego: nowy Steam Machine będzie wydajnościową bestią. Sześciordzeniowy procesor AMD Zen 4 (o taktowaniu do 4,8 GHz) ma zapewnić płynną rozgrywkę w rozdzielczości 4K przy stałych 60 klatkach na sekundę. Valve chwali się, że jego nowa maszyna będzie mocniejsza niż komputery, które posiada obecnie w domu aż 70% wszystkich użytkowników platformy Steam. Co imponujące, całą tę moc inżynierowie zamknęli w miniaturowej obudowie o wymiarach zaledwie 16x16 cm - to prawdziwy wilk w owczej skórze.
Komercyjny sukces tego projektu zależy teraz od jednego kluczowego pytania: ile gracze będą gotowi zapłacić za taką potężną wydajność upakowaną w formacie mini?
Czy wiesz, że...
Zapowiadany nowy Steam Machine nie jest pierwszą próbą wejścia Valve w ten segment rynku sprzętowego. Poprzednia generacja urządzeń o tej samej nazwie, debiutująca w 2015 roku i produkowana przez zewnętrzne firmy partnerskie (takie jak Alienware czy Zotac), nie odniosła sukcesu komercyjnego z powodu skomplikowanej oferty i wysokich cen. W efekcie Valve zmieniło strategię i skupiło się na tańszych akcesoriach, jak Steam Link i Steam Controller.










