Worms W.M.D. - recenzja

​Seria Worms już od dłuższego czasu nie wzbudzała większego zainteresowania. Aż do teraz!

Studio Team17 - czyli ojcowie popularnych "Robaków" - od dobrych kilku lat rozmienia się na drobne, wydając na świat takie tytuły, jak Worms: Crazy Golf czy Worms w wydaniu na Facebooka. Nic w tym szczególnie złego, ale nam od dawna marzy się kontynuacja, która wskrzesiłaby ducha pierwszych części cyklu. I ta w końcu nadeszła. Worms W.M.D. to najlepsza odsłona tej popularnej serii od bardzo dawna.

Team17 doszło chyba do ostatecznego wniosku, że jeśli Wormsy, to w dwóch wymiarach. Studio to do tej pory kombinowało z konwencją i próbowało swoich sił w trzech wymiarach, ale nigdy nie wychodziło to najlepiej. Worms W.M.D. to zatem klasyka na całego. Grę przedstawiono w oprawie 2D, która prezentuje się wprawdzie całkiem nowocześnie, ale stanowi wyraźne nawiązanie do początków serii. Nie uświadczycie tutaj efektów graficznych z najwyższej półki, ale to nie ma większego znaczenia - liczy się przede wszystkim dobra zabawa, której jest w najnowszej produkcji Team17 co nie miara!

Reklama

Zasady zabawy w Worms W.M.D. nie są żadną nowością. Naprzeciwko siebie stają dwie drużyny robali, których celem jest wykończenie przeciwnika przy użyciu wszelkich dostępych metod - bardziej konwencjonalnych (jak pistolet czy karabin) oraz absurdalnych i szalonych (jak bomba bananowa, betonowy osioł czy ognista pięść). Oczywiście akcja toczy się w turach, co daje nam możliwość przemyślenia kolejnych ruchów. Kreatywność, połączona ze zmysłem taktycznym, to klucz do zwycięstwa w Wormsach.

Co prawda rozgrywka w Worms W.M.D. nie uległa zmianom, ale Team17 zdecydowało się na kilka nowinek. Jedną z nich są pojazdy (dokładnie trzy rodzaje - czołg, mech oraz helikopter), którymi robaki mogą się poruszać po planszach. Poza tym, że umożliwiają nam one szybsze przemieszczanie się, to jeszcze pozwalają - a jakże - demolować mapę i wroga. To bardzo udane wzbogacenie doskonale znanej mechaniki.

Poza pojazdami Team17 wprowadziło w Worms W.M.D. stacjonarną broń, rozlokowaną na mapach, którą możemy przechwycić i wykorzystać do siania spustoszenia w szeregach wroga. To minigun, miotacz ognia oraz karabin snajperski, które naprawdę potrafia zrobić różnicę w rozgrywanych meczach. Ich wprowadzenie to - podobnie jak w przypadku pojazdów - udane posunięcie ze strony twórców.

Poza tym w Worms W.M.D. znalazła się jeszcze jedna nowinka, która nie odświeża już rozgrywki w takim stopniu, jak dwie opisane powyżej, ale oczywiście wypada o niej wspomnieć. To budynki, w których mogą chować się robaki. Jeśli ukryjemy się w jednym z nich, wróg nie będzie nas w stanie dostrzec, ale oczywiście jeśli gramy przy jednym komputerze bądź przy jednej konsoli, to nasz rywal i tak będzie widział, co robimy podczas naszej tury (chyba, że umówimy się, że nie będziemy patrzeć na ekran podczas tury przeciwnika).

To, co zawsze było mocną stroną Wormsów, jest nią także w Worms W.M.D. Generowane losowo plansze są śliczne i dają naprawdę ogromne pole do popisu. Każda potyczka jest tutaj inna i każda dostarcza sporo emocji (zwłaszcza, jeśli gramy z żywym graczem, a nie ze sztuczną inteligencją w kampanii, która także jest tutaj dostępna). Oczywiście jest to także zasługa dostępnego arsenału, który jest tak obszerny i tak zróżnicowany, że nigdy nie wiemy, czym zaskoczy nas przeciwnik. Jednocześnie mamy nadzieję, że Team17 z czasem wprowadzi do gry kolejne narzędzia zniszczenia.

O kampanii dla pojedynczego gracza w Worms W.M.D. nie ma się co rozpisywać. Nie chodzi o to, że jest zła, ale Wormsy to już taka gra, która nigdy nie będzie bawić podczas samotnych sesji, gdy posmakujemy już potyczek z żywym przeciwnikiem. Jeżeli szukacie wspólnej rozrywki z kumplami bądź domownikami (z doświadczenia wiemy, że panie też są skore do tej formy zabawy!), to koniecznie zwróćcie uwagę na Worms W.M.D. To jedna z najlepszych odsłon tej serii. A już na pewno najlepsza od lat.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama