Wolfenstein: The New Order - co by było, gdyby Hitler wygrał wojnę?

Tak długo czekaliśmy na kolejną, godną kontynuację Wolfensteina. Od premiery Return to Castle Wolfenstein minęło już trzynaście lat. Ale w końcu się doczekaliśmy!

Wolfenstein to gra, która - obok serii Doom i Quake - jest prekursorem gatunku strzelanek z widokiem z pierwszej osoby. Każdy, kto pamięta czasy pierwszej odsłony marki, lub nadrobił zaległości w późniejszym terminie, swobodnie może nazwać się prawdziwym graczem.

Nie przedłużając możemy napisać, że Wolfenstein: The New Order to bardzo dobre wznowienie przygód legendarnego B.J. Blazkowicza. Nie jest idealne, ale czas, który z nim spędziliśmy, musimy uznać za doskonale zainwestowany. Nie grywa się na co dzień w tak ciekawe, poruszające, dobrze zrealizowane i dynamiczne shootery.

Reklama

Wolfenstein: The New Order nie rozgrywa się, tak jak poprzednie części, w okresie drugiej wojny światowej, a w latach sześćdziesiątych. Scenarzyści pracę nad fabułą rozpoczęli od zadania sobie pytania: "a co by było, gdyby Hitler wygrał drugą wojnę światową?", a następnie stworzyli niezbyt wesołą, wręcz ponurą historię o odwadze, przyjaźni, męstwie, a także... miłości. Poza wątkiem głównym są w niej także pomniejsze, poboczne, a wiadomości o świecie gry możemy pozyskiwać także, odnajdując porozrzucane po lokacjach wycinki z gazet. Warto to robić.

Polsko-amerykański człowiek demolka

Głównym bohaterem Wolfenstein: The New Order jest wspomniany B.J. Blazkowicz, którego znamy z poprzednich części serii. To amerykański żołnierz o polskich korzeniach, który mocno obrywa podczas jednej z akcji i trafia do szpitala psychiatrycznego na terenie - uwaga, uwaga - Polski, gdzie spędza kolejne lata w świadomej śpiączce. Wybudza się dopiero, oglądając pewnego dnia hitlerowców strzelających do pacjentów oraz pracowników placówki. Wówczas wkracza ponownie do akcji i wkrótce przystępuje do ruchu oporu, którego celem jest pokonanie nazistów. Niestety, ci obecnie - a mamy lata sześćdziesiąte - posiadają pełną kontrolę nad Europą, więc misja wygląda na z góry skazaną na porażkę. No, ale B.J. Blazkowicz to w końcu jednoosobowa armia!

Blazkowicz z Wolfenstein: The New Order to już nie ten sam Blazkowicz, co do tej pory. Teraz to żołnierz z krwi i kości o wyraźnie zarysowanym charakterze, posiadający własne przemyślenia, motywacje oraz emocje. A do tego twardziel, jakich mało. Facet potrafi strzelać do nazistów z dwóch giwer naraz, sam rozprawia się z całymi oddziałami, a gdy trzeba, chwyta za nóż i podrzyna gardła uzbrojonym po zęby strażnikom. Czasem ktoś mu towarzyszy, ale to on służy za armatę, która rozsadza kolejne zastępy hitlerowców.

Historia Blazkowicza została bardzo ciekawie opowiedziana. Pomiędzy kolejnymi misjami oglądamy, jak rozwija się jego znajomość z Polką imieniem Ania, którą wcześniej poznaje w szpitalu psychiatrycznym, a także z innymi bohaterami, w tym dawnymi kompanami z jednostki czy członkami ruchu oporu. Podczas zabawy (nie tylko pomiędzy misjami) oglądamy dużo świetnie wyreżyserowanych przerywników filmowych, które popychają fabułę do przodu, a także pozwalają nam wejść głębiej w ten paskudny świat, w którym przyszło nam żyć i walczyć o lepsze jutro (choć w grze znalazły się także żarty rodem z "Bękartów wojny" Quentina Tarantino, sic!).

"Zabawa" w wojnę

A co z rozgrywką? Wolfenstein: The New Order to połączenie gry akcji ze... skradanką. Pierwsze skrzypce grają tutaj oczywiście strzelaniny - bardzo dynamiczne, różnorodne, z pierwiastkiem taktycznym. W kolejnych misjach przychodzi nam strzelać do zwykłych (acz w grubych pancerzach) żołnierzy, oficerów, psów-cyborgów (nowa technologia Trzeciej Rzeszy) czy robotów (a to kolejna). Raz na jakiś czas musimy stoczyć pojedynek z bossem, na którego trzeba znaleźć sposób. Strzelamy z pistoletów, strzelb, karabinów, a także wykorzystujemy technologię laserową czy granaty Tesli (przy wybuchu rażące wrogów prądem). Autorzy wprowadzili do gry także zautomatyzowany rozwój postaci.

Jeśli zaś chodzi o element "skradankowy", nie jest on obowiązkowy. Po prostu w niektórych sytuacjach możemy eliminować wrogów po cichu, wykorzystując nóż (można nim zabijać z bliska, a także z daleka, rzucając nim we wrogów). Jest to niekiedy lepsze wyjście niż wdawanie się w otwarty pojedynek. Jeśli zaczniemy strzelać, strażnicy włączą alarm i na miejsce przybiegną liczne posiłki. W grze znalazły się też jednak fragmenty, podczas których strzelać w ogóle nie możemy, bo... nie mamy z czego.

Wolfenstein: The New Order NIE jest tunelową strzelanką, w której biegniemy po ściśle wytyczonej ścieżce, nie mogąc pójść w bok. Owszem, lokacje nie są może specjalnie rozległe - przeciwnie, dużo tu zamkniętych pomieszczeń i korytarzy - ale do celu możemy dość często dojść różnymi ścieżkami. Tu i ówdzie porozmieszczano także sekretne miejsca. To bez wątpienia nawiązanie do oryginału. Zresztą nie jedyne. W grze zbieramy także - podobnie jak w pierwowzorze - apteczki (zdrowie) oraz hełmy nazistów (pancerz), a na początku gry, wybierając poziom trudności, oglądamy Blazkowicza w różnych wersjach (najłatwiejszy poziom trudności to Blazkowicz ze smoczkiem, a najwyższy - Blazkowicz cały zakrwawiony). Bardzo miłe puszczenie oka przez twórców.

Przejście całej kampanii powinno wam zająć 9-10 godzin. W tym czasie czekają was różnorodne misje. Później będziecie mogli spróbować jeszcze raz, podejmując inną decyzję w prologu, wpływającą NIECO na dalszy ciąg rozgrywki, a także na zakończenie (w sumie dwa warianty). Jednak na tym przygoda się skończy (chyba, że będziecie mieli ochotę przejść kampanię raz jeszcze). Wolfenstein: The New Order nie doczekał się bowiem opcji wieloosobowej.

Medal za zasługi dla graczy

Wolfenstein: The New Order wygląda ładnie. Grę testowaliśmy na pececie, nie na PlayStation 4, ale mimo tego byliśmy usatysfakcjonowani tym, co oglądaliśmy. Ponarzekać można jedynie na stabilność - zdarzały nam się podczas testów glitche, spadki płynności (dość odczuwalne), a raz gra wyszła do pulpitu. Nie mamy natomiast prawa narzekać na udźwiękowienie. Zarówno muzyka (podkreślająca znakomicie oglądane na ekranie wydarzenia), jak i dubbing (bardzo dobrze wykonana robota przez chyba wszystkich aktorów) wypadają bardzo dobrze.

Studio Machine Games wykonało kawał dobrej roboty. Wolfenstein: The New Order to ciekawa, wciągająca, dynamiczna strzelanka z perspektywy pierwszej osoby. Na taką kontynuację legendarnej gry właśnie czekaliśmy. Szkoda tylko, że twórcy nie zawarli w niej trybu wieloosobowego...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wolfenstein: The New Order
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy