Wildstar - recenzja
Podkrążone oczy, nieregularne posiłki, kot patrzący na mnie z wyrzutem. Dlaczego? Od paru tygodni każdą wolną chwilę spędzam na Nexusie, gdzie zabijam, craftuję i bawię się wyśmienicie.
Już w trakcie bety - gdy jako uzbrojona w dwa pistolety spellslingerka należąca do frakcji Exile penetrowałam wszystkie kratery i pagórki - wiedziałam, że WildStar zostanie ze mną na dłużej. Przypomniał mi, jak to jest, gdy po ostrym nocnym graniu w ekranie monitora przegląda się poranne słońce. Gdy powieki powoli się zamykają, ale chce się jeszcze ubić tego wielkiego skurczybyka, sprzedać coś, wycraftować automat z przekąskami do postawienia na błoniach albo zwyczajnie pościgać się i powygłupiać ze znajomymi. Tytuł Carbine przypomniał mi czasy sprzed LoL-a i czasy, gdy jako nastolatka zawalałam latem nocki przed monitorem, śpiąc i jedząc tylko tyle, ile potrzeba do przeżycia.
1837 r. - wynalezienie telegrafu Obecnie prócz WildStara nie ma MMORPG-a, który byłby w stanie zagrozić dominującej pozycji World of Warcraft. Nowy tytuł rzeczywiście ma szansę podebrać Blizzardowi tych, którym obrzydł klimat Azeroth i okolic, a także przyciągnąć graczy, którzy do WoW-a nie pałają specjalną miłością lub też z gatunkiem nie mieli dotąd dużo wspólnego. Bo choć o Carbine nie musiałeś dotychczas słyszeć, developerzy ze stojącego za WildStarem studia maczali już palce w świecie MMO - siedemnastka jego założycieli to niegdysiejsi pracownicy Blizzarda. Po jakichś trzydziestu paru godzinach spędzonych na Nexusie mogę śmiało stwierdzić, że WoW-owy standard urozmaicili i ulepszyli, tworząc smakowitą mieszankę.
Taki system walki - znacznie bardziej dynamiczny i interesujący, a jednocześnie równie przystępny. Gdy wielki robot chce zrobić z ciebie pasztet za pomocą ataku obszarowego, na podłożu pojawia się znacznik (kwadrat, stożek, jeden bądź kilka pasków, czasem coś fantazyjnego), który lepiej natychmiast opuścić za pomocą szybkiego przeturlania się bądź sprintu. Wypełniający się czerwienią marker informuje, ile czasu zostało, nim castowanie dobiegnie końca - ten dobrze jest wykorzystać np. na ogłuszenie poczwary, gdyż takie połączenie tymczasowo uwrażliwia ją na kolejne obrażenia. Oczywiście nie ze wszystkimi jest tak łatwo - większych bossów zestunować może jedynie zgrana ekipa, synchronizując użycie umiejętności. Nie powiedziałabym, że mechanika walki w WildStarze rzuciła mnie na kolana, ale jest tak przyjemna, że często celowo prowokowałam spotkane bestie i maszyny, by jako spellslinger zgnieść je kilkoma garściami ołowiu, jako medyk "zreanimować" ciepłe jeszcze trzewia i podzespoły, a jako stalker rozorać drobnicę pazurami.
Tu od razu wbiję tworowi Carbine szpileczkę - starcia są dynamiczne, a animacje śliczne, ale życzyłabym sobie, aby walki były trudniejsze. Nie mam na myśli PvP w postaci aren i battlegroundów ani przygód i instancji, które potrafią dać w kość, lecz zwykłe questowanie. Niestety wyzwania tam tyle, co kot napłakał - zwłaszcza gdy tankujący bohater ma na liście umiejętności taunt, a jego towarzysz potrafi go leczyć i zadawać solidne obrażenia. Podczas gry medykiem moim ulubionym kombosem było odpalenie na początku dwóch obszarowych czarów (z uzdrawianiem i zadawaniem obrażeń rozłożonymi w czasie), później potraktowanie wroga zdolnością uwrażliwiającą go na ataki, a następnie prucie z defibrylatorów i ogłuszanie w odpowiednim momencie. W połączeniu z tankiem czułam się prawie niezniszczalna. Jako że nie mam ochoty czekać do endgame’u na naprawdę wymagające starcia, nader często pakowałam się w potyczki z przeciwnikami o wyższym poziomie, co czasem nawet dobrze się kończyło, lecz zazwyczaj respawnem w odwiedzanym niedawno mieście.
Te ostatnie - barwne, dopracowane, żywe i napędzane autorskim silnikiem - już chwilę po premierze pełne były dziwaków o pretensjonalnych fryzurach, okularach, kolczykach, odcieniach cery, rogach czy innych ogonach. Z ras zasilających szeregi Dominiona do gustu najbardziej przypadły mi w całości syntetyczne mechari oraz diablopodobni drakeni). Po drugiej stronie moją uwagę przykuła rasa kosmicznych zombie, mordesh. Z kolei pojęcia nie mam, co przyciąga graczy do słodkich do przesady aurinów - według statystyk Carbine te małe, ogoniasto-uszaste istoty przypominające postacie z anime były najczęściej wybieranymi w trakcie trwania bety.
Do you have a flag?
Pochodzenie mniej lub bardziej ogranicza wybór klasy - jedynie ludzie i cassianie mogą zdecydować się na którąkolwiek: spellslingera, medyka, stalkera, inżyniera, wojownika bądź espera. Przykładowo aurinom, granokom i drakenom pozostają zaledwie trzy profesje. Początkowo te ostatnie są mało zróżnicowane, jednak mnogość skilli w endgamie w połączeniu z koniecznością wyboru ośmiu pozwoli bez problemu stworzyć całkowicie odmiennych esperów czy wojowników.
Do najbardziej innowacyjnych i zdecydowanie najlepszych pomysłów, jakie wprowadzono w grze, należy wspomniany system ścieżek. Ekran tworzenia postaci pozwala wybrać jedną: naukowca, żołnierza, osadnika lub entuzjasty eksploracji. Przykładowo gdy wskoczyłam w metaforyczny kitel, gra od czasu do czasu zachęcała mnie do skanowania lokalnej fauny i flory za pomocą fruwającego w okolicy bota. Gdy zaś zdecydowałam się na zwiedzanie świata, prowadziła mnie podwójnymi skokami i wyżłobieniami skalnymi przez wzgórza i wody oraz pozwalała - przy akompaniamencie cutscenki - wbić flagę w określonym punkcie (co ciekawe, nie dla każdego tym samym). Z kolei osadnik buduje stacje buffujące, a wojownik - wiadomo - otrzymuje więcej okazji do prania się po pyskach.
Płynąć z prądem
Same questy nie wychodzą specjalnie przed szereg w porównaniu z innymi MMORPG-ami. Jednak po pierwsze zwiedzanie świata jest tak przyjemne, że tradycyjne "zabij X pumer, porozmawiaj z Y, zdobądź Z fragmentów czegoś" nie nuży, po drugie dochodzą do nich zadania związane ze ścieżką, a po trzecie twórcy starają się zlecenia urozmaicać. A to trzeba dostać się na sam wierzchołek góry, korzystając z buffów przedłużających skoki, a to bezbronne antylopopodobne przed zabiciem potraktować należy terapią wywołującą w nich mięsożerność, a to wypada podejrzanego obywatela Dominiona popieścić prądem, a to gra wysyła bohatera na asteroidę z niższą grawitacją lub każe się wysadzić w zasięgu czarnych charakterów. Nie oznacza to, że nagle zaczęłam czytać opisy wszystkich zadań (to nie udało się żadnemu MMO) - wystarczają mi dobry gameplay i konwencja stanowiąca umiejętne połączenie science fiction i fantasy. A także loot, którym gra sypie jak oszalała - tarcze, modyfikacje, gadżety, elementy wyposażenia czy kostiumy.
Do tradycyjnych questów dochodzą eventy wykonywane przez wszystkie osoby w pobliżu - przykładowo zabicie jakiegoś większego skurkowańca lub nabicie określonej liczby czaszek na pale ołtarza. Są też ograniczone czasowo wyzwania, które odpalają się zazwyczaj po ubiciu pierwszej bestii danego gatunku i obsypują bohatera gracza lootem - tym słodszym, im wyższy pułap uda się osiągnąć. Wszystko to tradycyjnie służy do zdobywania kolejnych poziomów (uspokajam nienawistników questowania: postać rozwija się i kolekcjonuje przedmioty także przez zabijanie mobów "bez zlecenia" i PvP), które wpływają na atrybuty i możliwości awatara, a także na talenty, które da się wykupić za zdobywane w grze złocisze, srebrniki i miedziaki. Osobnym "drzewkiem" są AMP, gdzie wraz z levelowaniem rozdaje się punkty na zdolności pasywne.
Przedmiot kultu
Na koniec zostawiłam sobie to, co bez dwóch zdań najbardziej zachęca mnie do dalszego grania: tworzenie przedmiotów i coś, czego wciąż nie ma w WoW-ie, czyli wpływało na drugie, gdyż jako architekt z powołania i survivalist z konieczności - każdy wybiera dwie z dziewięciu specjalizacji craftingowych, najlepiej komplementarne, pozwalające zdobywać potrzebne surowce - budowałam dekoracje do postawienia na posesji lub na sprzedaż. Godzinami bawiłam się w minigierkę pozwalającą na wykonanie przedmiotu. Niepotrzebny loot bez oporów rozwalałam na części, tracąc pewnie mnóstwo gotówki, ale zyskując materiały do craftingu. Laptop, lampa, hamak - stworzę dla ciebie wszystko, tylko daj mi tu jeszcze pobyć!
Od 14. poziomu mam własną posesję, Wurtciarnię. To elegancka willa z wystającym z dachu drzewem (prawda, że świetne?) na unoszącym się w powietrzu kawałku lądu, którą póki co otaczają niezbyt kozacki ogródek, zakątek imprezowy wyrzucający z siebie jedzonko, wykonany przeze mnie automat z przekąskami i oczywiście stacja craftingowa. To właśnie tu, z dala od ciekawskich spojrzeń enpeców i innych graczy, oddaję się samotnie - bądź nie, wszak można uczynić znajomego sąsiadem, a nawet współlokatorem - tworzeniu i ustawianiu dekoracji. Już sam domek oferuje mi 24-godzinnego buffa (mogę sobie wybrać, czy bardziej interesuje mnie questowanie, czy na przykład PvP), ale te wszystkie ozdoby wpływają na szybkość mojego levelowania po tym, gdy się w nim wyśpię - czytaj: gdy wyloguję się na moim terenie.
Oprócz tego bardzo chciałabym mieć u siebie własne rudy żelaza, prywatne dungeony czy dekoracje odpalające wyzwania, ale... Po pierwsze liczba slotów jest ograniczona (dom plus sześć miejsc na fanaberie), po drugie z reguły słono kosztują lub należy je wycraftować czy w inny sposób zdobyć, a po trzecie czasem trzeba mieć odpowiedni poziom, by móc je postawić. Co więcej, jak przedmioty dekoracyjne takie jak meble czy bibeloty można schować z powrotem do skrzyni, tak już np. zastępując któryś ze slotów innym, należy liczyć się z jego utratą i koniecznością ponownego kupienia. Niezbyt fajny system, zwłaszcza że rodzajów nieba, ścian, domów, oświetlenia itp. jest mnóstwo i chciałabym przetestować zarówno zorzę polarną, jak i burzę. A i stację craftingową czy inną studnię da się wypożyczyć zaledwie na tydzień... Drzewa z pieniędzmi zamiast liści niestety nie widziałam.
Gorączka złota
Tu z pomocą przyszły mi aukcje (jest też broker), gdzie po zawrotnych cenach sprzedaję przedmioty pozwalające zbudować u siebie stację medyczną czy pole treningowe, a także drobnicę stworzoną w celu rozwinięcia drzewka craftingowego. Kto by pomyślał, że kilka FABkitów z gałęzi i bryłek żelaza sprawi, że w ciągu jednego dnia stanę się bogatsza niż kiedykolwiek!
Spędzę w WildStarze mnóstwo, mnóstwo czasu, nie mam co do tego wątpliwości - mimo kilkudziesięciu godzin dopiero liznęłam możliwości oferowane przez planetę Nexus. Gdzie gildie, warploty i raidy, gdzie wysokopoziomowe PvP, gdzie gra drugą frakcją, która rozpoczyna w całkiem innym miejscu i naprawdę długo nie ma kontaktu z przeciwną stroną?! Jeśli dodać do tego śliczną oprawę, która niejednokrotnie sprawiła, że podziwiałam okolicę (to niebo!), pozostaje mi tylko przestrzec WoW-a i wierzyć w to, że miliony zatopią się w świecie wykreowanym przez Carbine.
Autor: 9kier