Where the Water Tastes Like Wine - recenzja

Where the Water Tastes Like Wine /materiały prasowe

​Where the Water Tastes Like Wine to nietuzinkowa gra. Szkoda tylko, że za ciekawymi pomysłami nie poszła udana realizacja.

Za Where the Water Tastes Like Wine odpowiadają niezależne zespoły Dim Bulb Games i Serenity Forge. Jak to często bywa w przypadku produkcji indie, autorzy starali się kupić zainteresowanie graczy, skupiając się na oryginalnych pomysłach. Koncepcja stojąca za omawianym tytułem jest naprawdę ciekawa. Wygląda jednak na to, że twórcom zabrakło albo czasu, albo doświadczenia. Albo jednego i drugiego.

Przygoda przedstawiona w Where the Water Tastes Like Wine rozpoczyna się w momencie, gdy nasz bohater przegrywa partię pokera z wilkiem. Stawką tego pojedynku była wolność, którą teraz musimy odzyskać. W tym celu musimy dostarczyć wilkowi jak najwięcej opowieści. Te zdobywamy, przemierzając Stany Zjednoczone z lat dwudziestych - doświadczając różnych historii, odwiedzając miasta, poznając ludzi...

Reklama

Przyznacie, że pomysł na rozgrywkę w Where the Water Tastes Like Wine przedstawia się naprawdę intrygująco. Zbieraliśmy już w grach przeróżne rzeczy, ale opowieści chyba jeszcze nigdy. Podobać może się także atmosfera panująca w produkcji Dim Bulb Games i Serenity Forge. Przedstawione Stany Zjednoczone z lat dwudziestych są nieco posępne, nieco senne, nieco baśniowe. Nietrudno poczuć tutaj atmosferę tajemniczej podróży.

Podróżując po mapie (obejmującej wszystkie stany), odwiedzamy miasta, wioski czy obozowiska. Tam poznajemy opowieści, niekiedy coś zobaczymy, niekiedy ktoś nam coś przekaże. Z czasem zdobywamy zaufanie, dzięki któremu możemy wchodzić w głębsze interakcje z wędrowcami zasiadającymi przy ogniskach w różnych częściach Stanów. To oni opowiadają nam najciekawsze historie, jakie tylko można poznać w grze.

Pozostałe są w większości przypadków bardzo krótkie, składają się z raptem kilku akapitów, ale nie można narzekać ani na ich jakość, ani na różnorodność. Są w nich poruszane wątki miłosne, wojenne czy tajemnicze (nie brakuje historyjek o duchach). W sumie napisano ich na potrzeby gry przeszło 200. Autorzy wprowadzili ponadto ciekawy mechanizm, który odpowiada za ewolucję opowiadań. Wątki, które już poznaliśmy, słyszymy w różnych wersjach, a poza tym sami możemy je modyfikować, potwierdzając lub negując omawiane wydarzenia.

No dobrze, omówiliśmy wszystko to, co w Where the Water Tastes Like Wine wypada fajnie, a teraz czas przedstawić ciemniejszą stronę tej gry. Nie najlepiej wygląda mapa, po której się poruszamy. Z jednej strony autorzy potrafili zamówić świetne ilustracje autorstwa Kellan Jett (uzupełniają one przedstawiane historie), a z drugiej zdecydowali się na trójwymiarową, opustoszałą i mało atrakcyjną planszę, która zniechęca do eksploracji. A to przecież najważniejsza część tej gry. Na przemierzaniu Stanów spędzamy większość czasu.

Do eksploracji zniechęca nie tylko mapa, ale także sama mechanika. Przemierzanie planszy dość szybko zaczyna nużyć. Nie ma się co dziwić, skoro prawie cały czas musimy podróżować na nogach. Owszem, czasem możemy pojechać gdzieś autostopem albo pociągiem (uwaga - jazda na gapę może się skończyć śmiercią!), ale to rzadkość. Liczba tras jest znikoma, co na pewno ma związek z tym, że to Stany Zjednoczone lat dwudziestych, ale z perspektywy gracza to kiepska sytuacja.

To nie koniec problemów z poruszaniem się po mapie. Kolejne wiążą się z nawigacją. Wyobraźcie sobie, że na przykład na mapie brakuje nazw miejscowości. Jeśli nie jesteście Amerykanami (a pewnie nawet, jeśli jesteście), to podejrzewamy, że nie znacie na pamięć lokalizacji wszystkich miast i miasteczek. Na mapie nie można też niczego zaznaczyć czy dodać notatki, a kompas został naprawdę skrzętnie ukryty.

Nie tylko mapa została źle rozwiązana. Także historie (czyli drugi - obok eksploracji - najważniejszy element gry) powinny być przedstawiane w bardziej intuicyjny sposób. Jak wspomnieliśmy, opowieści ewoluują i ma to duże znaczenie dla rozgrywki, ale poznając kolejne wersje, nie możemy podglądnąć poprzednich, więc przyda się dobra pamięć. Nie widzimy też żadnej informacji, jaki jest poziom danej historii. Niektórzy powiedzą, że to detale, ale takie detale w tak istotnych elementach gry i dokuczające tak często stają się wyraźnym problemem.

Where the Water Tastes Like Wine mogła być naprawdę wciągającą, nietuzinkową grą. Chcielibyśmy, aby jej twórcy nie zrazili się i albo trochę ją przebudowali, albo za jakiś czas stworzyli kontynuację, w której znajdziemy i lepszą pod różnymi względami mapę, i przyjemniejszą eksplorację, i bardziej przyjazny interfejs. A do tego może jeszcze bardziej interaktywne historie. Pomysł na Where the Water Tastes Like Wine naprawdę ma potencjał.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Where the Water Tastes Like Wine
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy