Warlocks vs. Shadows - recenzja

Polskie gry rzadko trafiają na Kickstartera. A jeszcze rzadziej odnoszą na nim sukces.

Projektowi Warlocks vs. Shadows, za którym stoją zespoły One More Level i Frozen District, ta sztuka się udała. Swego czasu jej twórcy próbowali sił na rodzimej platformie Wspieram.to, ale tam nie udało się pozyskać niezbędnych środków. Jednak Polacy nie dali za wygraną i pokazali swój pomysł na Kickstarterze, gdzie udało im się ukyskać 26,5 tysiąca dolarów (potrzebowali 25 tysięcy).

Warlocks vs. Shadows jest więc polskim sukcesem na arenie międzynarodowej, ale projekt wyróżnia coś jeszcze. Jak piszą sami twórcy, jest to jedna z niewielu gier stworzonych... nogami. Chodzi o jednego z programistów, Maksa Strzeleckiego, który jest osobą niepełnosprawną i tylko w ten sposób może obsługiwać klawiaturę komputera. A czym jest, tak w ogóle, Warlocks vs. Shadows?

Reklama

Jest to dwuwymiarowe połączenie platformówki z brawlerem, osadzone w świecie fantasy i z wplecionym rozwojem postaci. Autorzy przygotowali dla nas łącznie siedem światów, z których każdy podzielono na siedem etapów. Gdzieś w tle znajduje się fabuła, ale jest tak szablonowa i banalna, że nawet nie ma co poświęcać jej miejsca (mamy wrażenie, że autorzy rozwiązali tę kwestię w taki sposób z pełną premedytacją, aby podnieść poziom kiczowatości Warlocks vs. Shadows). W grze skupiamy się więc na walce z kolejnymi falami przeciwników. Na początku musimy stawiać czoło kilku atakom, ale niedługo ich liczba rośnie, a wraz z nią, rzecz jasna, poziom trudności.

Plansze, na których toczymy walki, są niewielkie. Cały czas biegamy więc z lewej do prawej, z prawej do lewej i tak na zmianę, uciekając przed większymi grupami wrogów i przygotowując się do ataku bądź obrony. Autorzy wprowadzili na kolejnych etapach różnego rodzaju urozmaicenia - platformy, po których skaczemy, czy pułapki, których należy unikać. Poziom trudności stale rośnie i przygotujcie się, że będziecie dalsze poziomy przechodzić po kilka albo kilkanaście razy. Zwłaszcza mamy tu na myśli starcia z bossami, które wieńczą każdy ze wspomnianych siedmiu światów. Gra jest dynamiczna i wymagająca, co powinni docenić wszyscy miłośnicy klasycznych brawlerów i wirtualnych wyzwań przez duże "w".

Na każdym z etapów zbieramy rozmaite przedmioty oraz doświadczenie, dzięki któremu możemy rozwijać cztery rodzaje ataków naszej postaci. Jednej z kilku, które zawarto w Warlocks vs. Shadows. Są tu między innymi: piromanta Jake (dość łatwa do opanowania postać, posługująca się zaklęciami związanymi z ogniem), przypominający ogra Borubar (tylko imieniem przywodzi na myśl polskiego bramkarza, bo w grze skupia się przede wszystkim na ataku w zwarciu, a nie na bronieniu) czy mistrzyni lodu Anya (potrafiąca przyspieszać czas regeneracji swoich zaklęć).

Na początku otrzymujemy możliwość gry tylko częścią z nich, ale z czasem odblokowujemy kolejne. Musimy przyznać, że różnorodność bohaterów i ich charakterystyczne zdolności to jeden z głównych atutów Warlocks vs. Shadows. Dzięki nim produkcję One More Level i Frozen District można przechodzić po kilka razy, za każdym razem bawiąc się inaczej.

Warlocks vs. Shadows oprawą nawiązuje do gier z ubiegłej epoki. Albo tej jeszcze wcześniejszej. Na ekranie oglądamy festiwal pikseli, który, to prawda, czasem kłuje w oczy, ale generalnie tworzy sentymentalny obraz, co powinni docenić wszyscy starsi gracze. Nieco nowocześniejsza jest muzyka. Z tła nie wydobywają się tandetne plumkania zapisane w formacie MIDI (co często się zdarza w przypadku gier retro), ale całkiem przyjemna ścieżka dźwiękowa, pasująca do klimatu fantasy.

Ci, którzy postanowili doinwestować projekt Warlocks vs. Shadows na Kickstarterze, mają na swoim koncie dobry uczynek. Polska gra nie jest może dziełem wybitnym i po dłuższym czasie może nużyć, ale z pewnością jest doskonałym wyborem dla wszystkich tych, którzy mają ochotę na dynamiczną, relaksującą i niezobowiązującą rozgrywkę przed ekranem komputera.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama