Vikings: Wolves of Midgard - recenzja

Vikings: Wolves of Midgard /materiały prasowe

Ktoś niezorientowany, patrząc na screeny z Vikings: Wolves of Midgard, mógłby pomyśleć, że to Diablo III.

Nie ma co kryć, że gra w wykonaniu studia Games Farm jest do superprodukcji Blizzardu wręcz bliźniaczo podobna. Już nawet nie chodzi o rzut izometryczny (w końcu to hack'n'slash, więc trudno, aby ukazywać w nim akcję inaczej), ale o estetykę, paletę barw, a nawet zastosowaną typografię. Z daleka Vikings: Wolves of Midgard wygląda po prostu tak samo, jak wspomniana inspiracja. Jednak to już nie pierwszy klon Diablo III. W końcu mieliśmy już do czynienia z takimi tytułami, jak The Incredible Adventures of Van Helsing czy Victor Vran. A może jest to w takim razie pierwsza kopia Diablo, która będzie w stanie nawiązać równorzędną walkę z oryginałem?

Reklama

Scenariusz gra w Vikings: Wolves od Midgard drugorzędną rolę. Nie mają tu czego szukać miłośnicy mitologii nordyckiej ani legend o wikingach, bo produkcja Games Farm podchodzi do nich raczej niechętnie i niedbale. Z grubsza chodzi tutaj o to, że zbliża się Ragnarok, czyli germańska odmiana pokalipsy, a wioska głównego bohatera (może to być mężczyzna, może i kobieta) została zaatakowana przez lodowych gigantów. Naszym zadaniem jest jej odbudowa i zjednoczenie różnych klanów wikingów, by mogły one wspólnie wyruszyć w bój. Więcej wiedzieć nie musicie.

Vikings: Wolves of Midgard składa się z trzech kampanii, których ukończenie powinno wam zająć nie więcej niż 15 godzin. Na początku tej przygody wydawało nam się, że to pierwszej klasy hack'n'slash - dynamiczny, różnorodny, z dość bogatym rozwojem postaci. Czuć, że wyprowadzone przez nas ciosy "siadają", a poszczególne rodzaje broni dają nieco odmienne wrażenia z korzystania z nich. Pod tym względem trudno Vikings: Wolves of Midgard cokolwiek zarzucić. Jednak problem tkwi gdzie indziej, ale o tym później.

Spodobał nam się świat gry i to, że otoczenie wpływa na głównego bohatera. W śnieżnej krainie musimy chronić go przed przemarznięciem, a gdy trafimy na pustynię - przed przegrzaniem. To ciekawy pomysł, którym Games Farm pokazało, że wcale nie skopiowało Diablo III jeden do jednego.

Ciekawa koncepcja wiąże się też z rozwojem postaci. Otóż w Vikings: Wolves of Midgard nie ma klas postaci. Zamiast tego twórcy zdecydowali się przypisać do każdego dostępnego stylu walki (za pomocą broni dwuręcznej, dwóch broni naraz czy strzelania z łuku) przypisała któregoś z bogów pochodzących z mitologii nordyckiej. Walcząc, przelewamy krew, którą następnie możemy ofiarować jednemu z nich i w ten sposób odblokować kolejne zdolności. Te dzielą się na aktywne (możemy korzystać maksymalnie z pięciu, co jest wystarczającą ilością) i pasywne.

Z czasem zdolności przydają się coraz bardziej i dobrze, że mamy wiele okazji, by robić z nich użytek, ale według nas twórcy przesadzili z powolnym tempem ich rozwoju. W związku z tym jeszcze mniej chętniej chce się rozwijać postać we wszechstronny sposób. Jeśli pójdziemy już mocno w kierunku jednego stylu walki, to później szkoda czasu i przelanej krwi na to, by iść w innym. Wspomnijmy jeszcze, że nasza postać została opisana pokaźną liczbą statystyk, ale nie wydaje nam się, abyście chociaż raz zrobili użytek z tej sekcji.

Autorzy wprowadzili też zabawę w rozbudowę wspomnianej, zniszczonej wioski głównego bohatera. W teorii brzmi to fajnie, ale w praktyce okazuje się, że musimy w tym celu zbierać porozrzucane po świecie drewno i żelazo, a następnie przeznaczać na określone budynki. W ten sposób możemy rozwinąć trzy przydatne punkty na mapie wioski... i to wszystko. Surowce możemy też kupować u handlarza, ale sposób ten opracowano w wyjątkowo niewygodny sposób. Niestety nie jest to jedyna wpadka projektantów interfejsu.

Jak na grę, której twórcy nie mieli zbyt dużego budżetu, Vikings: Wolves of Midgard prezentuje się całkiem przyzwoicie. Szczególnie podobały nam się projekty lokacji, które nie dość, że są różnorodne, to jeszcze zaprojektowane z pomysłem i dbałością o szczegóły. Niezłe są też animacje postaci, choć wydaje nam się, że w podstarzałym już Diablo III były wyraźnie lepsze. Niezła jest także muzyka, która brzmi... dokładnie tak, jak można się było spodziewać po grze inspirowanej nordycką mitologią.

Vikings: Wolves of Midgard byłoby znacznie lepszą grą, gdyby jej twórcy nie popełniki kilku błędów, projektując mechanikę rozgrywki czy interfejs. Z pewnością nie jest to produkcja, która dostarczy wam takich wrażeń, jak Diablo III, ale jeśli przebój Blizzardu zaliczyliście już kilka razy i szukacie kolejnego hack'n'slasha do pogrania, możecie śmiało spróbować.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy