Vampire: The Masquerade - Coteries of New York - recenzja

Vampire: The Masquerade - Coteries of New York /materiały prasowe

​Na Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2 jeszcze trochę poczekamy (premiera została niedawno przesunięta na "późny 2020"), ale polski deweloper Draw Distance ma właśnie okazję nam to oczekiwanie umilić.

Kilka dni temu do sprzedaży trafiła jego najnowsza gra zatytułowana Vampire: The Masquerade - Coteries of New York, która wprowadza nas do tego samego uniwersum, do którego zabierze nas w przyszłym roku (miejmy nadzieję) druga odsłona Bloodlines. To zarazem propozycja zgoła inna, bo o ile Bloodlines 2 będzie pełnokrwistym (sic) "erpegiem", o tyle Coteries of New York to tzw. powieść wizualna (czyli zabawa polegająca głównie na czytaniu tekstów i dokonywaniu wyborów, w tym kwestii dialogowych), którą zrealizowano, posiłkując się bardzo skromnym budżetem. Jednak czasem bywa tak, że pieniądze nie mają większego znaczenia. I tak też jest tym razem.

Reklama

W Vampire: The Masquerade - Coteries of New York przenosimy się do tytułowej metropolii w bardzo mrocznym wydaniu. Przygodę rozpoczynamy w klubie, w którym odreagowujemy miniony tydzień. Oczywiście zabawie towarzyszy alkohol, a w końcu na horyzoncie pojawia się także pociągająca niewiasta. Po krótkiej rozmowie decydujecie się udać do pobliskiego motelu, by... poznać się nieco bliżej. Jednak nic nie idzie po naszej myśli, bo w pewnym momencie tracimy przytomność i budzimy się w kałuży krwi, patrząc na zwłoki prostytutki i pewnego jegomościa z pejczem. Co tu się wydarzyło? I dlaczego tak bardzo chce nam się pić? A przede wszystkim - dlaczego, chcąc ugasić pragnienie, myślimy nie o wodzie, a o krwi?

Vampire: The Masquerade - Coteries of New York rozpoczyna się bardzo mrocznie i... niezbyt przystępnie. Początkowy fragment jest nieco przydługi, a gracz - zwłaszcza nieopierzony - może się poczuć trochę obco. Jednak gwarantuję wam, że ta gra zyskuje przy bliższym poznaniu, aż w końcu zatapia w nas swoje zęby niczym wampir. Gdy tylko wciągnąłem się w przedstawione w niej wątki, nie potrafiłem oderwać się od ekranu. Cały czas ciekawiło mnie, co wydarzy się za chwilę, a immersja była tym większa, że wiedziałem, że decyzje, które podejmuję, mają rzeczywisty wpływ na ciąg dalszy.

W świat wampirów wprowadza nas niejaka Sophie Langley, dla której musimy wykonywać rozmaite zadania. Na szczęście otrzymujemy całkiem sensowne warunki - mieszkanie, samochód oraz ochronę. W międzyczasie zajmujemy się także rozwijaniem swojej własnej koterii, czyli zamkniętej społeczności wampirów. Pojedyncza sesja z Vampire: The Masquerade - Coteries of New York trwa 17 nocy (bo w dzień wampiry wypoczywają po ciężkiej nocy, prawda?), co przekłada się na kilka godzin czasu rzeczywistego. W tym czasie nie będziemy w stanie poznać wszystkich napisanych przez twórców historii, czym gra zachęca do przechodzenia jej więcej niż raz.

Prawdę pisząc, wolałbym, żeby więcej uwagi poświęcono głównemu wątkowi, bo i tak nie zrobił on na mnie na tyle dużego wrażenia, żebym chciał podchodzić do zabawy po raz drugi. Owszem, scenariusz jest ciekawy, ale chyba lepiej wypadają wszystkie poboczne historyjki, które czekają na nas w mrocznych zakątkach Nowego Jorku. Według mnie, byłoby lepiej, gdyby twórcy wydłużyli i dopracowali fabułę, pozwalając nam jeszcze bardziej zagłębić się w wampirzy świat, a przy okazji uczynili zakończenie bardziej satysfakcjonującym. Także mechaniki związane z byciem wampirem - jak łaknienie czy polowanie na ofiary wśród ludzi - można było lepiej rozwinąć.

Pochwały należą się natomiast osobom odpowiedzialnym za oprawę audiowizualną Vampire: The Masquerade - Coteries of New York. Oczywiście nie spodziewajcie się spektakularnych efektów czy modeli postaci, bo to klasyczna powieść wizualna, w której ekran wypełniają dwuwymiarowe, ręcznie rysowane lokacje oraz bohaterowie. Jednak nie sposób nie docenić stylu graficznego, a także uzupełniającego go udźwiękowienia, które razem udanie odtwarzają klimat uniwersum.

Vampire: The Masquerade - Coteries of New York to udane wprowadzenie do uniwersum, w którym prawdopodobnie zanurzymy się na wiele godzin w drugiej połowie przyszłego roku. Jego twórcom nie wszystko się udało, ale i to, co najważniejsze - czyli historia, postacie i klimat - wypadły na piątkę. To pozycja, która powinna przypaść do gustu każdego miłośnikowi powieści wizualnych, a już w szczególności tym, którzy uwielbiają mroczne, wampirze klimaty.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vampire: The Masquerade - Bloodlines 2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama