Tunic - recenzja. Gra, którą zrobiła jedna osoba, a wygląda lepiej niż tytuły AAA
Tunic stworzyła jedna (tak, jedna) osoba. A efekt końcowy zawstydzi wiele znacznie liczniejszych zespołów.
Tunic powstawał (przez około siedem lat!) jako hołd złożony serii Legend of Zelda. Podobieństw nietrudno się doszukać, ale absolutnie nie można mówić o kopii. Andrew Shouldice, twórca, nadał swojemu dzieło własną tożsamość. Oddał też hołd klasycznym tytułom (tym pochodzącym z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych), które wymagały od graczy znacznie więcej, niż obecne gry wideo. Poziom trudności część odbiorców może odstraszyć, ale za to wielu innych właśnie z tego powodu zostanie z pociesznym lisem na dłużej.
Tak, głównym bohaterem Tunic jest lis. Zwierzę budzi się pewnego dnia na plaży i orientuje się, że niczego nie pamięta. Nie wie, kim jest, jak się nazywa, gdzie się znajduje, jak się znalazł w tym miejscu oraz jaki jest jego cel. Literalnie nic. Głównym celem gracza staje się więc - i pozostaje na całą grę - eksploracja. Przemierzamy kolejne lokacje, odnajdując w nich drogowskazy z częściowo tylko zrozumiałymi zapiskami. Wkrótce pojawia się przed nami zadanie do wykonania. I tak rozpoczynamy trwającą wiele godzin podróż.
Czas potrzebny na ukończenie Tunic jest trudny do określenia. Teoretycznie wystarczy kilkanaście godzin, ale nie ma szans, abyście zmieścili się w tym czasie, chcąc odkryć większość atrakcji przygotowanych przez autora. A odkrywanie to rdzeń tej gry. Niczego nie otrzymujemy w niej na tacy. Wszystko musimy odkryć - nasze cele, sposoby ich realizacji, przedmioty, metody walki... Co ciekawe, prawie wszystko jest dostępne od razu, ale wymaga odkrycia.
Walka jest istotnym elementem Tunic. Pod tym względem gra przypomina soulslike'a. Nasze wyposażenie przez długi czas jest nader skromne (na początek do obrony musi nam wystarczyć kijek), przeciwnicy bardzo szybcy, punkty zapisu (w postaci kapliczek) rozsiane w dużych odstępach, a po każdej regeneracji czy złożeniu ofiary bóstwu (w rzeczonej kapliczce) wszyscy wrogowie na danej mapie odradzają się. Takie Dark Souls w szatach Zeldy.
Mechanika jest prosta. W zasadzie możemy tylko wykonywać ataki, parować ciosy tarczą, stosować uniki oraz rzucać w przeciwników przedmiotami. W tym wszystkim ważna jest także wytrzymałość - gdy lisek się zmęczy, zacznie otrzymywać większe obrażenia od wrogów. Nic skomplikowanego, ale wystarczy, by na czoło wystąpiły kropelki potu.
W Tunic znalazł się system rozwoju, dzięki któremu możemy ulepszyć między innymi siłę ataku czy wytrzymałość. Ba, nie możemy, tylko wręcz musimy. Jeśli tego nie zrobimy, nie będziemy mieli szans w niektórych starciach. Nawet ze zwykłymi przeciwnikami, a przecież od czasu do czasu czekają nas też potyczki z bossami.
Shouldice przygotował też szereg łamigłówek i zmusił nas do ciągłych poszukiwań przejścia z punktu A do punktu B. W tym aspekcie Tunic daje się też poznać jako metroidvania, zmuszając nas do wracania w odwiedzone już uprzednio miejsca. Jednak za każdym razem odkrywamy w nich coś nowego. A kolejność, w jakiej przemierzamy poszczególne sekcje, zależy w dużym stopniu od nas. Może nie na samym początku, ale z czasem odczuwamy coraz większą swobodę.
Tunic ani nie wygląda, ani tym bardziej nie brzmi jak gra stworzona przez jedną osobę. Przeciwnie, pod każdym względem prezentuje się bardzo profesjonalnie i całkiem okazale. Grafika jest prosta, ale barwna, estetyczna i płynnie animowana. Ścieżka dźwiękowa doskonale wpasowuje się w tło. Gdy po prostu się przechadzamy, jest spokojna i nastraja do eksploracji. A gdy zaczynamy walczyć, powoduje, że wręcz zaciskamy mocniej palce na padzie. Czasem bywa też tajemnicza, podkreślając atmosferę podróży przez nieznane.
Tunic to bardzo dobra produkcja, która powinna zachwycić każdego miłośnika Zeldy, ale także każdego, kto lubi urokliwe, tajemnicze i wymagające gry wideo. A jeśli obawiacie się wysokiego poziomu trudności, spokojnie, w razie potrzeby możecie go znacząco obniżyć, wybierając jedną z opcji w menu.