Trüberbook - recenzja

​Trüberbook na nasz redakcyjny komputer trafił ni z tego, ni z owego, pozwalając przeżyć ciekawą i oryginalną przygodę. To gratka dla miłośników przygodówek!

Za tę produkcję odpowiada studio o prawdopodobnie najgorszej nazwie, jaką kiedykolwiek słyszeliśmy - btf (tak, pisanej małymi literami). Po dodaniu oficjalnego, niemieckiego rozwinięcia brzmi ona btf GmbH. Łatwo zapamiętać, a następnie łatwo zapomnieć. Jednak to nie nazwę dewelopera mamy wspominać, ale jego dzieło. A o to będzie zdecydowanie łatwiej.

Trüberbook przenosi nas w lata sześćdziesiąte. Jej głównym bohaterem jest Hans Tannhaüser, amerykański fizyk kwantowy pochodzenia niemieckiego, który w pewnej loterii wygrał pobyt w tytułowej mieścinie, położonej gdzieś w RFN-ie. Postanowił skorzystać z okazji i wypocząć w swoich rodzinnych stronach. Miasteczko okazało się wyjątkowo spokojne i wydawało się, że pobyt będzie czystą sielanką. Niestety, już pierwszej nocy ktoś włamuje się do pokoju Hansa i kradnie jego notatki. Znajdowały się w nich rozmaite wzory i równania, które większości ludzi na tej planecie nie będą nic mówić, więc cel kradzieży raczej nie był przypadkowy. Czy uda się odszukać zapiski profesora i dowiedzieć się, kto i w jakim celu postanowił je skraść?

Reklama

Tak oto zaczyna się historia, której dalszy ciąg może być dla was sporą niespodzianką. Nie dajcie się zwieść początkowej sielance. Już wkrótce będziecie świadkami niewyjaśnionych zdarzeń, które składają się na opowieść z gatunku science-fiction. Ta wciągnęła nas w mgnieniu oka. Nawet nie wiemy, kiedy zdążyliśmy się w niej zatracić, nie mogąc doczekać się ciągu dalszego. Opowiedziana w Trüberbook historia jest tak pokręcona, oryginalna i zaskakująca, że niełatwo o niej zapomnieć. Jest też odpowiednio długa. Podczas spędzonych z grą niespełna siedmiu godzin (tyle czasu powinniście potrzebować na ukończenie prologu i pięciu rozdziałów) nie nudziliśmy się ani przez chwilę. No, może poza końcówką, podczas której zostaliśmy zmuszeni do żmudnego chodzenia z miejsca w miejsce, tylko po to, by pozałatwiać jakieś drobne sprawy. Autorzy mogliby się postarać o lepsze zakończenie opowieści.

Trüberbook to dość klasyczny przedstawiciel podgatunku point & click, w którym poruszamy się po statycznych planszach (oczywiście nie licząc różnego rodzaju animacji), prowadzimy rozmowy z napotkanymi postaciami, zbieramy przedmioty i rozwiązujemy zróżnicowane zagadki. Te ostatnie - choć historia jest mocno pokręcona - są całkiem dobrze pomyślane i logiczne. Czasem musieliśmy naprawdę wytężyć szare komórki, aby znaleźć rozwiązanie, ale zawsze było ono w naszym zasięgu - nigdy nie zdarzyło się, abyśmy na koniec pomyśleli: "no nie, kto na to wpadł?". Autorzy wyciągnęli dłoń w stronę młodszego pokolenia graczy, ułatwiając zarządzanie przedmiotami. Otóż w ekwipunku mieszczą się wszystkie przedmioty, które zbieramy, ale opcja ich wykorzystania aktywuje się dopiero w określonych miejscach. Odpada więc znana z dawien dawna zabawa w klikanie wszystkim we wszystko, by tylko rozwiązać łamigłówkę.

Twórcy zasługują na dużo pochwał za stronę artystyczną Trüberbook. Już na statycznych ujęciach gra wygląda bardzo dobrze, ale jej piękno w pełnej krasie można zobaczyć dopiero w ruchu. W tytułowej mieścinie i okolicy jest tak wiele ślicznych miejsc i krajobrazów, że aż chce się po niej spacerować. W połączeniu ze świetnym udźwiękowieniem udało się stworzyć wręcz magiczną atmosferę, która z czasem zaczyna wprowadzać gracza w trans. Życzylibyśmy sobie jak najwięcej tak urokliwych przygodówek.

Trüberbook to przygodówka, w którą powinien zagrać każdy miłośnik gatunku. Ciekawa, oryginalna, zaskakująca, pełna pięknych lokacji i dobrze pomyślanych łamigłówek. Szkoda, że autorom nie udało się utrzymać wysokiego poziomu aż do samego końca, ale jeśli pominiemy tę jedną bolączkę, otrzymamy niemal nieskazitelny obraz wciągającego po uszy i urokliwego point & clicka, od którego trudno się oderwać.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy