Triangle Strategy - recenzja

​Każdy, kto zagrał przed premierą w demo Triangle Strategy, wiedział, czego się spodziewać. Jednak gwarancji, że wszystko się uda, oczywiście nie było.

Wersja demonstracyjna Triangle Strategy trafiła do eShopa w pierwszej połowie lutego. Opinie na jej temat były bardzo pozytywne. Ja także dość szybko przepadłem z konsolą w dłoniach. Gdy po około czterech godzinach musiałem przerwać przygodę, nie mogłem doczekać się kontynuacji (swoją drogą, to dość zabawne, że demo dawało tyle samo zabawy, co niejedna pełnoprawna gra single player). Na szczęście Nintendo zlitowało się nad nami i dostarczyło pełną wersję do testów na długo przed premierą. Miałem więc dużo czasu, by zapoznać się z kontynentem Norzelia i zanurzyć się w wojnie pomiędzy trzema panującymi na nim królestwami: Glenbrook, Aesfrost oraz Hyzante.

Reklama

Fabuła to jeden z głównych filarów Triangle Strategy. Ci, którzy nazywają produkcję studia Artdink "pikselową, turową Grą o tron", mają ku temu wszelkie podstawy. Podobieństw jest sporo. Po pierwsze - sama atmosfera wojny toczonej przez zróżnicowane pod wieloma względami królestwa. Po drugie - niezliczone wątki, które mieszają się ze sobą, tworząc naprawdę złożoną układankę. Po trzecie - charakterystyczne postacie, które naprawdę można polubić (lub wręcz przeciwnie). Wreszcie po czwarte - autorzy czerpali garściami nie ze wschodniej, tylko z zachodniej popkultury. Triangle Strategy to jPRG inspirowane przede wszystkim brytyjską i amerykańską fantastyką.

Gra nie tylko wciąga po uszy i potrafi przyprawić o zawroty głowy swoją złożonością, ale także daje sporo swobody. Główny bohater, Serenoa Wolffort, jest lordem pewnego ważnego rodu należącego do królestwa Glenbrook. Nieraz przychodzi mu podejmować decyzje, które wpływają na dalszy ciąg wojny. W kluczowych momentach zwołuje naradę, podczas której może zorientować się, co jego kompani (postacie z krwi i kości, dodajmy) sądzą o bieżącej sytuacji. A następnie przekonać ich - lub nie - do swojego zdania. W efekcie zapadają niejednokrotnie decyzje tak odmienne od pozostałych dostępnych scenariuszy, że aż chciałoby się kiedyś podejść do gry raz jeszcze po to, by dokonać zupełnie innych wyborów i zobaczyć, jakie będą ich konsekwencje.

Od naszych decyzji zależy także przebieg potyczek. Czasem możemy dokonać wyboru, który w ogóle zapobiegnie najbliższemu starciu. Tak czy inaczej, starć w Triangle Strategy będziecie mieli pod dostatkiem. I jeśli tylko jesteście zwolennikami turowych systemów oraz stosunkowo wysokiego poziomu trudności, powinniście być nimi zachwyceni. Na początku każdej walki rozmieszczamy nasze jednostki na polu walki podzielonym na kwadratowe pola i kupujemy przedmioty, które w naszej opinii pomogą nam pokonać przeciwnika. Niekiedy musimy też wybierać bohaterów, których wykorzystamy w starciu, ponieważ ograniczona liczba slotów nie pozwala nam zaangażować wszystkich.

A umiejętny dobór postaci to jedna z kluczowych kwestii w każdej potyczce. Nie tylko dlatego, że każda z nich ma unikalne umiejętności, ale także ze względu na zależności występujące między nimi. Starcia w Triangle Strategy są bardzo mocno nasączone taktyką. Każda decyzja, której dokonujemy, może przesądzić o naszym zwycięstwie lub o porażce. Chcąc zwyciężać, musimy najpierw porządnie poznać wszystkich bohaterów. Na tym etapie musimy liczyć się z tym, że będziemy popełniać mniejsze i większe błędy. W grze ważne są też typowo wojenne manewry, takie jak flankowanie czy wyprowadzanie ataków od tyłu.

Triangle Strategy ma według mnie tylko dwie wady, obie związane z... dialogami. Te są często przegadane. Zdarza się, że przez dwadzieścia czy trzydzieści minut słuchamy tylko wywodów poszczególnych postaci. W tym czasie nie ma miejsca przerwa nawet na króciutką walkę, która urozmaiciłaby fabularną część. Oczywiście niektórzy gracze będą zachwyceni tym stanem rzeczy, ale znajdzie się też wielu takich, którzy zaczną przysypiać ze Switchem albo padem w dłoniach. A druga wada? To powszechny problem związany z grami od Nintendo i Square Enix - brak polskiej lokalizacji. Często można przymknąć na to oko, ale w Triangle Strategy tekstu jest tak dużo i często jest pisany na tyle zaawansowaną angielszczyzną, że gracze znający język Szekspira na poziomie podstawowym nie zrozumieją wszystkich wątków.

Triangle Strategy to bardzo dobre jRPG w zachodnim stylu, które powinno przypaść do gustu wszystkim miłośnikom gatunku. A w szczególności tym, którzy lubią wojenne epopeje, długie dialogi, turowe systemy walki oraz ponadprzeciętnie wysoki poziom trudności. Ta grupa będzie produkcją Artdink wprost zachwyceni.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy