Total War Saga: Thrones of Britannia - recenzja

Total War Saga: Thrones of Britannia /materiały prasowe

​Od serii Total War zawsze można oczekiwać pewnej jakości i tych oczekiwań studio Creative Assembly chyba jeszcze nigdy nie zawiodło.

Jednak po tym, jak autorzy tej serii zapowiedzieli serię spin-offów pod tytułem Total War Saga, gracze zaczęli podejrzewać obniżenie lotów. Pojawiły się obawy, że Creative Assembly zamierza najmniejszym kosztem odcinać kupony od sukcesu swojej wiodącej marki. W ostatnim czasie mieliśmy okazję sprawdzić, czy rzeczywiście tak się stało. Na dysk twardy redakcyjnego komputera trafił bowiem pierwszy z zaplanowanych spin-offów - Total War Saga: Thrones of Britannia.

Reklama

Ogólnym założeniem cyklu Total War Saga jest prezentowanie wydarzeń z krótszych okresów historycznych. W jego pierwszej odsłonie przenosimy się na Wyspy Brytyjskie z dziewiątego wieku naszej ery, a dokładnie do momentu, w którym Alfred Wielki odparł szturm Duńczyków, a w Brytanii rozpoczęła się wewnętrzna wojna o władzę. Żeby tego było mało, brytyjskie ziemie stały się celem najazdów wikingów.

W grze otrzymujemy możliwość poprowadzenia do walki jednej z dziesięciu stron konfliktu, starających się o objęcie władzy nad Brytanią. Na liście dostępnych frakcji znalazły się: Mercja, Wessex, Gwined, Strat Cult, Circenn, Mide, Anglia Wschodnia, Northumbria, Sudreyar i Dublin. Jak więc widzicie, mamy okazję pokierować zarówno królestwami anglosaskimi, gaelickimi i walijskimi, jak również wikingami. Oczywiście każda ze stron ma swoje silne i mocne strony, a także unikalne cechy. Jedne lepiej radzą sobie w dyplomacji, inne doskonale sprawują się na polu bitwy etc.

Akcja Total War Saga: Thrones of Britannia toczy się na stosunkowo niewielkiej planszy. Nie ma się co dziwić, w końcu teren gry obejmuje jedynie Wyspy Brytyjskie. Jednak autorzy dołożyli wszelkich starań, by przedstawić go z jak największą dbałością o szczegóły. Wszelkiego rodzaju detali jest tutaj całe mnóstwo. Jest więc pod tym względem nieco inaczej niż w "dużych" odsłonach Total War, ale czy gorzej? Niekoniecznie!

Total War Saga: Thrones of Britannia to nie tylko "kopiuj-wklej" z kanonicznych części serii. Autorzy wprowadzili szereg zmian, które odświeżyły mechanikę. Bardzo ważną rolę odgrywa gospodarka, w tym m.in. pozyskiwanie pożywienia, bez którego nasze wojsko zacznie wymierać. Poszczególne prowincje posiadają tylko jedną, przygotowaną na najazdy wroga stolicę (pozostałe osady są znacznie wrażliwsze). Pojawił się (znów) podział na pory roku, które wpływają na szybkość wyczerpywania się zapasów czy tempo poruszania się jednostek.

Kolejnym, obok gospodarki, istotnym aspektem w Total War: Thrones of Britannia jest dyplomacja. I mamy tutaj na myśli nie tylko utrzymywanie stosunków z innymi frakcjami, ale także pilnowanie tego, co dzieje się wewnątrz naszych prowincji. Jeśli o tym zapomnimy, prędzej czy później dojdzie do buntu.

Nieco inaczej odbywa się w Total War: Thrones of Britannia zarządzanie wojskiem. Jednostki możemy bowiem werbować wyłącznie w miastach, które kontrolujemy. Co istotne, nie potrzebujemy do tego żadnych budynków. Warto też zwrócić uwagę na to, że przetrzebione oddziały regenerują się dość wolno (może to potrwać nawet kilka tur). Sugerujemy w związku z tym mierzyć siły na zamiary.

Nie ma się co doszukiwać większych zmian w mechanice bitew. Te rozgrywają się w stylu podobnym do tego znanego z ostatnich części serii. Podobnie jak tam, trudno nie zachwycić się szczególarstwem twórców. Potyczki prezentują się niezwykle efektownie, a do tego dają szerokie pole do popisu dla drzemiącego w nas taktyka. Poza typowymi bitwami lądowymi uczestniczymy także, rzecz jasna, w oblężeniach oraz w potyczkach na morzu (jednak bez użycia armat, które zostały wynalezione dopiero kilka wieków później).

Po zagraniu w Total War Saga: Thrones of Britannia oceniamy koncept spin-offów jako bez mała udany i obiecujący. Jeśli kolejne odsłony tego cyklu będą trzymać podobny poziom, będziemy zachwyceni. Co prawda, rozgrywka nie będzie w nich nigdy tak rozległa, jak w "dużych" częściach Total War, ale nie dostrzegamy w tym niczego złego. Przeciwnie, chętnie weźmiemy udział w pomniejszych, krótszych - ale absolutnie interesujących - wydarzeniach historycznych. Może nawet pewnego dnia Total War Saga zawita do Polski? Ach, marzenie...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy