Tony Hawk na wrotkach, w obcisłym kombinezonie i z giwerą w dłoni. Takie rzeczy tylko Rollerdrome

​Rollerdrome to zwariowana gra akcji, w której jeździmy na wrotkach i... strzelamy do wrogów. Tak proste, a tak wciągające!

W Rollerdrome miałem okazję pograć jakiś czas przed premierą. Już wtedy byłem przekonany, że studio Roll7 - a więc twórcy docenionego OlliOlli World - stworzyło kolejną grę, od której trudno się będzie oderwać. Ostatnio, grając w jej pełną wersję, jedynie się w tym przekonaniu utwierdziłem. Jazda na wrotkach połączona ze strzelaniem do innych, polujących na nas wrotkarzy nie pozwoliła mi się oderwać od komputera przez kilka dobrych wieczorów.

Rollerdrome przenosi nas do niedalekiej przyszłości, a dokładnie do 2030 roku. Świat oszalał na punkcie tytułowej dyscypliny sportowej, skupiającej się na morderczych potyczkach z wrotkami na nogach. Zawodników i widzów wokół paluszka owinęła sobie korporacja o nazwie Matterhorn, która - jak niemal każda korporacja w niemal każdej wizji przyszłości - ma niecne plany. Aby odkryć, co naprawdę planuje, musimy wziąć udział w całym szeregu krwawych potyczek.

Reklama

Czeka na was kampania, której ukończenie powinno zająć pięć, może sześć godzin. Jednak istnieje spore prawdopodobieństwo, że po tym czasie nie porzucicie Rollerdrome. Pozostaniecie przy nim chociażby po to, aby zmierzyć się z dodatkową, trudniejszą wersją single playera - Out for Blood. Albo po to, by  po prostu wyśrubować wcześniejsze wyniki. Ta gra wciąga tak mocno, że chce się z nią zostać na dłużej niż kilka godzin.

A co sprawia, że od Rollerdrome tak trudno się oderwać? To przede wszystkim świetnie zrealizowana hybryda gry skejterskiej z trzecioosobową strzelanką. Podczas zabawy na przemian wykonujemy wrotkarskie ewolucje i oddajemy salwy w kierunku jeżdżących wokół nas przeciwników. Sztuczki pozwalają nam poprawić punktację i zdobyć amunicję, a zestrzeliwanie oponentów daje mnożnik punktów i pozwala odzyskać zdrowie.

I tak naprawdę to wystarczyło, by uczynić z Rollerdrome prawdziwy wsysacz czasu. Autorzy umiejętnie wprowadzili w życie zasadę "easy to learn, hard to master". Nie potrzebujemy więcej niż kwadransa, aby zacząć cieszyć się z jazdy na wrotkach i strzelania. Ale chcąc jedno i drugie robić naprawdę dobrze, będziemy musieli spędzić z padem w dłoniach wiele godzin (teoretycznie na klawiaturze i myszce też można, ale zdecydowanie odradzam).

Jednak nie musicie wcale być mistrzami, aby dobrze się bawić. Rollerdrome to gra niemal dla każdego. Nowicjusz spokojnie sobie z nią poradzi, a weteran - jeśli tylko będzie chciał - znajdzie w niej wiele wyzwań. Obaj powinni czerpać dużo przyjemności i satysfakcji z systemu ewolucji oraz mechaniki strzelania.

Roll7 ewidentnie spędziło mnóstwo czasu na dopracowywaniu głównych mechanizmów Rollerdrome. Niestety, zabrakło go najwyraźniej na parę innych rzeczy. Chodzi mi nie tylko o długość kampanii fabularnej, ale także o niewykorzystany potencjał świata, w którym toczy się akcja gry (aż prosi się o szersze rozwinięcie), oraz o szatę wizualną, która może jest charakterystyczna, ale jest też zwyczajnie biedna i do tego stopnia specyficzna, że nie każdemu przypadnie do gustu. Ścieżka dźwiękowa też wydała mi się nijaka, choć z pewnością znajdą się tacy odbiorcy, którym wpadnie ona w ucho.

Jednak najbardziej ubolewam nad tym, że Rollerdrome nie ma trybu multiplayer. Przedstawiona przez Roll7 formuła nadaje się wręcz idealnie do rozgrywki przez sieć. Mam nadzieję, że twórcy pomyślą o opcji wieloosobowej w przyszłości. Ja tymczasem wracam na arenę, by ćwiczyć wrotkarskie ewolucje i postrzelać trochę, ot, dla czystej przyjemności. Tej Rollerdrome dostarcza naprawdę dużo.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy