Thymesia - recenzja - kolejna próba skopiowania Dark Soulsa. Czy udana?

​Studio From Software to swego rodzaju znak jakości. Znak, który inni deweloperzy starają się - w mniej lub bardziej odtwórczy sposób - skopiować. Thymesia to kolejna taka próba.

W dziele OverBorder Studio przenosimy się do mrocznego królestwa Hermes, w którym doszło do kataklizmu. Mieszkańcy krainy od dłuższego czasu stosowali alchemię do rozwiązywania wszelkich problemów. W końcu pojawiły się jednak skutki uboczne, które starano się zniwelować, ograniczając alchemiczne zapędy. Niestety, żadna z prób się nie powiodła, co ostatecznie doprowadziło Hermes do katastrofy. Królestwo ogarnął chaos, a ulice wypełniły się zakażonymi stworami. Ostatnią nadzieją na ratunek jest Corvus - główny bohater, w którego przychodzi nam się wcielić. Aby ocalić świat, będziemy musieli odzyskać utracone wspomnienia. Nie będzie to jednak łatwe zadanie...

Reklama

Thymesia to RPG akcji, którego twórcy ewidentnie inspirowali się nie jednym, a dwoma dziełami From Software - Bloodborne oraz Sekiro: Shadows Die Twice. Skupili się na rozgrywce, spychając opowieść na dalszy plan. To fundamentalny błąd. W grach From Software świat, klimat i fabuła doskonale uzupełniają wymagającą, wzorowo wyważoną rozgrywkę. W produkcji OverBorder Studio trafiamy natomiast do atrakcyjnie zaprojektowanego uniwersum, w którym nie dzieje się nic szczególnego.

No, ale może rozgrywka w Thymesii wypada chociaż porównywalnie dobrze, co w twórczości From Software? W założeniach to niemal to samo. Soulsborne pełną gębą. Przemierzamy kolejne lokacje, przebijamy się przez zastępy wrogów, po ich pokonaniu zbieramy wspomnienia (odpowiednik dusz), co jakiś czas trafiamy na bossa, a eksplorację przyspieszamy, wykorzystując odblokowywane skróty. Nie mogło zabraknąć także miejsca na odpoczynek. Tutaj funkcję tę pełnią magiczne krzesła. Zasiadając na nich, odzyskujemy zdrowie i ulepszamy postać, ale także respawnujemy przeciwników. Klasyka gatunku, nieprawdaż?

Mechanika walki w Thymesii zdaje się czerpać najwięcej z Sekiro: Shadows Die Twice, ale wprowadza też powiew świeżości. Koncentruje się na parowaniu ciosów i wyprowadzaniu ataków, zachęcając nas do dużej agresywności głównie poprzez brak paska wytrzymałości. Przeciwnicy mają z kolei dwa paski - biały oraz zielony. Standardowe ataki pomniejszają ten pierwszy, a żeby skrócić ten drugi, musimy użyć specjalnych szponów. Jeśli zapomnimy o zielonym, biały w końcu zacznie się regenerować. Jednak szponami - w przeciwieństwie do broni konwencjonalnej - nie możemy atakować bez ograniczeń (ograniczeniem jest cooldown). Musimy więc nauczyć się przeplatać różne rodzaje taków i planować nasze kolejne ruchy. W praktyce wypada to bardzo dobrze. System walki to chyba najlepsze, co Thymesia ma do zaoferowania. Wygląda to tak, jakby autorzy zainwestowali wszystkie dostępne środki właśnie w ten element. Jest dopracowany, wyważony, satysfakcjonujący, a do tego świeży.

Chociaż całkiem przyzwoicie wypada też system rozwoju postaci. Podczas gry zarówno ulepszamy nasze statystyki, jak i odblokowujemy nowe umiejętności - aktywne i pasywne. Drzewko umiejętności daje spore pole do popisu, a zdobyte zdolności mają istotne przełożenie na nasze możliwości w walce. A gdy w którymś momencie uznamy, że chcemy przebudować naszą postać, żaden problem - zainwestowane punkty można odzyskać i przeznaczyć na coś innego. Pole do eksperymentowania jest więc całkiem spore.

Thymesia od strony technicznej to przeciętniak. Gra odznacza się dosyć oryginalnym, mrocznym stylem graficznym, ale wykonanie zalatuje nieco poprzednią generacją. Jest w porządku, ale nic więcej. Spodobał mi się klimat zalatujący horrorem. Nie jest to poziom Bloodborne, ale na pewno można zaliczyć go do plusów. Twórcy powinni natomiast poświęcić jeszcze trochę czasu na dopracowaniu błędów technicznych oraz pracy kamery, która bywa dokuczliwa.

Thymesia to ewidentna kopia Bloodborne'a i Sekiro: Shadows Die Twice z delikatnym powiewem świeżości. Z naprawdę dobrą mechaniką walki oraz takim też systemem rozwoju, ale generalnie przeciętną, pozbawioną polotu, interesującej fabuły, nowoczesnej grafiki, z błędami i problematyczną pracą kamery, a do tego wszystkiego krótką. Jeśli macie doświadczenie w grach tego typu, ukończycie ją w ciągu kilku godzin. Chyba lepiej zabrać się zamiast tego raz jeszcze za Bloodborne'a lub dowolną inną grę From Software...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy