Thimbleweed Park - recenzja

Thimbleweed Park /materiały prasowe

Jeśli tęsknicie za przygodówkami z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Thimblweed Park to dla was pozycja po prostu obowiązkowa.

Moda na przygodówki point & click powraca. Jednak część ostatnich reprezentantek tego gatunku to tylko remastery (niektóre bardzo dobre, ale wznowienia to tylko wznowienia). A Thimbleweed Park to coś zupełnie świeżego. Choć grając w tę grę, poczujecie się, jakbyście skorzystali z wehikułu czasu. To widać, słychać i czuć na każdym kroku. W końcu to wspólny projekt Rona Gilberta i Gary'ego Winnicka, czyli mistrzów gatunku, odpowiedzialnych za takie przeboje, jak Monkey Island, Day of the Tentacle czy Indiana Jones. Stworzone przez nich studio, Terrible Toybox, pokazało, że klasyczna rozgrywka i klasyczna oprawa mogą zachwycić także dziś.

Reklama

Zacznijmy od tego, co w każdej przygodówce jest bez wątpienia arcyważne, a więc od fabuły. Thimbleweed Park rozgrywa się w tytułowym miasteczku i rozpoczyna się od sprawy tajemniczego morderstwa, w którą zostaje zaangażowana dwójka agentów FBI - Antonio Reyes i Angela Ray (jeśli na tym etapie będziecie mieli skojarzenia z serialami "Z Archiwum X" oraz "Miasteczko Twin Peaks", absolutnie nie będą one chybione). Z czasem okazuje się, że jest historia, jaką ma nam do opowiedzenia Terrible Toybox, jest znacznie bardziej skomplikowana i wielowątkowa.

Podczas zabawy wcielamy się łącznie w pięć postaci. Poza wspomnianą dwójką agentów możemy przejąć kontrolę także nad przeklętym klaunem, bratem właściciela spalonej fabryki poduszek (dotychczas największe przedsiębiorstwo w całym miasteczku) oraz producentką gier wideo (sic). Przez kilka pierwszych godzin zabawa jest dość liniowa, ale po tym czasie możemy już dowolnie przełączać się między bohaterami i całkiem swobodnie poruszać się po dostępnym obszarze. Sami możemy decydować, w jakiej kolejności będziemy odwiedzać poszczególne lokacje i wykonywać zadania. To posunięcie wyszło grze tylko na dobre.

Fabuła jest nie tylko ciekawa, pełna niuansów, szczegółów i niespodzianek, ale również okraszona przednim poczuciem humoru. Dialogi napisano ze swadą, żarty są inteligentne, a autorzy co i rusz puszczają oko do gracza, nawiązując do przeróżnych dzieł popkultury. Pod tym względem Thimbleweed Park także przypomina najlepsze przygodówki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Nieco inaczej rozwiązano natomiast. Owszem, część z nich jest naprawdę wymagająca i zatrzyma nas na dłużej przed ekranem, ale na pewno nie ma tutaj łamigłówek tak absurdalnych i nielogicznych, w jakich lubowali się producenci przygodówek trzy dekady temu. Poza tym w razie trudności gra wyciąga do nas pomocną dłoń. Na podpowiedzi można natrafić, czytając dialogi między postaciami, opisy przedmiotów czy dziennik zawierający listę zadań do wykonania (to jeden z niewielu znaków współczesności w tej wycieczce w lata dziewięćdziesiąte).

Śledzenie losów bohaterów, rozwiązywanie kolejnych łamigłówek i zgłębianie meandrów przygotowanej przez twórców historii sprawia mnóstwo radości. Tyle samo, co przed laty sprawiały Monkey Island czy Day of the Tentacle. Nawet nie robiąc niczego konkretnego, tylko po prostu zwiedzając Thimbleweed Park i zagłębiając się w miejscową społeczność, można się tutaj przednio bawić. Bawić można się też bardzo długo. Na ukończenie produkcji Terrible Toybox możecie potrzebować nawet dwudziestu godzin. To doskonały wynik.

Thimbleweed Park wygląda jak gra, która powstała na początku lat dziewięćdziesiątych i przez zapomnienie nie trafiła wtedy do sklepów. A teraz została odświeżona i wydana. I wiecie co? Ta oprawa retro to jedna z głównych zalet produkcji Gilberta i Winnicka. Patrząc na kolejne projekty lokacji i postaci, czuliśmy się, jakbyśmy wrócili do dzieciństwa, tylko takiego trochę podbarwionego i wygładzonego. Wzorowe jest także udźwiękowienie.

Terrible Toybox pokazało, że gra posiadająca formułę i oprawę rodem z lat dziewięćdziesiątych (no, prawie) może w 2017 roku zachwycić i porwać na kilka długich wieczorów. To mistrzowska przygodówka, do zakupu której nie trzeba chyba zachęcać żadnego miłośnika gatunku. Kupujcie bez chwili zawahania - w wersji na pecety albo na Xboksy One. Przepadniecie!

Warto wspomnieć, że Thimbleweed Park to kolejny (chociażby po niedawnym Torment: Tides of Numenera) bardzo udany projekt sfinansowany przez samych graczy za pośrednictwem Kickstartera. Mamy nadzieję, że jeszcze wiele takich przed nami!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy