The Valiant - recenzja - gatunek RTS nie powiedział jeszcze ostatniego słowa
RTS-y wymarły? A gdzie tam! Jest ich niewiele, owszem, ale co jakiś czas do sklepów trafia pozycja warta uwagi.
Age of Empires 4, Ashes of the Singularity: Escalation czy Northgard to erteesy z ostatnich lat, obok których miłośnicy gatunku nie powinni przejść obojętnie. Kolejnym jest The Valiant. Produkcja studia Kite Games to prawdopodobnie jedna z najlepszych strategii czasu rzeczywistego (wzbogaconej o elementy rodem z RPG), jakie ukazały się od początku wieku. Choć nie wszystko w niej zagrało, przez kilka wieczorów nie mogłem oderwać dłoni od myszki.
The Valiant rozgrywa się w trzynastym wieku i opowiada historię Theodericha i Ulricha - rycerzy, którzy podczas jednej z wypraw krzyżowych odnajdują część legendarnego berła. Przedmiot złożony w całość miał dawać posiadaczowi nadludzką moc. Ulrich zdradził kompana i zabrał element artefaktu. Po wielu latach dwójka znów się spotka, a Theoderich zrobi, co w jego mocy, by powstrzymać Ulricha przed odnalezieniem wszystkich pozostałych części berła.
The Valiant przedstawia kampanię single player, w której poznajemy ciąg dalszy historii Ulricha i Theodericha. Jest to opowieść przyzwoicie napisana, choć przewidywalna. Gra została podzielona na szesnaście misji, podczas których nie tylko walczymy, ale też dokonujemy oblężeń czy zakradamy się za plecami wroga. Na brak różnorodności nie można narzekać.
Podczas misji nie dowodzimy setkami jednostek, tylko niewielkimi oddziałami, złożonymi ze zwykłych wojaków oraz bohaterów. Ci drudzy potrafią w pojedynkę przechylić szalę zwycięstwa. Głównie za sprawą specjalnych umiejętności, które - co ciekawe - zdobywamy z czasem jak w RPG-u. Ale zwykłych wojaków też trzeba szanować. Nasza kompania jest na tyle niewielka, że utrata nawet jednej jednostki bywa odczuwalna.
Starcia wymagają od nas taktycznego pomyślunku. Jedne jednostki są dobre przeciwko innym, ale słabe w starciach z jeszcze innymi. Przewagi i słabości opracowano według powszechnej w RTS-ach mechaniki "kamień, papier, nożyce". Jeśli wykażemy się sprytem, będziemy w stanie pokonać nawet potencjalnie silniejsze oddziały.
Kampania zaserwowana przez Kite Games jest satysfakcjonująca, choć nie ukrywam, że po stoczeniu kilkudziesięciu starć zaczęła mi doskwierać monotonia. Cele misji są wprawdzie zróżnicowane, ale ostatecznie prowadzą nas przeważnie do otwartych potyczek. A te cieszą na początku, aby później dostarczać coraz mniej i mniej frajdy.
Kampania single player to nie wszystko, co ma do zaoferowania The Valiant. W grze znalazł się także multiplayer - zarówno taki, w którym toczymy boje z innymi graczami, jak i taki, w którym stajemy do boju ramię w ramię z kompanem. W potyczkach może brać udział dwójka albo czwórka graczy (która zostaje podzielona na pary). A w kooperacji naszym zadaniem jest przetrwać jak najdłużej na placu boju, podczas gdy nasyłane są na nas coraz silniejsze oddziały wroga. Jedyny problem to niewielka popularność The Valiant. Znalezienie chętnych do wspólnej zabawy może być trudne.
Należy pochwalić Kite Games za stronę techniczną The Valiant. Gra wygląda dobrze i jest zoptymalizowana tak, że odpalicie ją nawet na leciwym pececie. Ścieżka dźwiękowa przystaje do średniowiecznych klimatów, a głosy bohaterów to najwyższy poziom aktorstwa.
The Valiant to bardzo dobra strategia czasu rzeczywistego, która byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie wkradające się z czasem znużenie, przewidywalna fabuła oraz kłopoty ze znalezieniem kompanów do wspólnej zabawy przez sieć (choć to nie do końca wina samych twórców). Myślę jednak, że pomimo wad każdy miłośnik gatunku powinien przyjrzeć się jej bliżej. I ostatecznie zapewne kupić. Nie tylko dlatego, że na bezrybiu i rak...