The Pathless - recenzja
Uwielbiam gry od Annapurna Interactive. Oczywiście nie wszystkie (bo też we wszystkie nie grałem), ale...
... takie What Remains of Edith Finch, Outer Wilds, Abzu, Florence czy Kentucky Route Zero zapamiętam na długo. Ten amerykański wydawca opanował do mistrzostwa sztukę wyławiania perełek wśród niezależnych produkcji. Gdy zacząłem instalować The Pathless na swoim pececie, miałem oczywiście gorącą nadzieję, że także ta zdobycz Annapurny - opracowana przez studio Giant Squid, czyli twórców Abzu - mnie zachwyci. Czy tak się stało? Przeczytajcie!
The Pathless przenosi nas do baśniowego świata i pozwala wcielić się w młodą łowczynię, która przybywa na pewną wyspę, by... uwolnić ją spod jarzma sił ciemności. Ot, klasyka gatunku, nic szczególnego. Ciąg dalszy także nie zaskakuje. A jeśli już, to skąpą zarówno formą, jak i treścią. W grze nie ma zbyt wielu postaci, wątek główny rozwija się głównie za sprawą symboliki, a te poboczne praktycznie nie istnieją. Wszystkie te elementy zostały uproszczone tak bardzo, jak tylko się da. No, może nie tak, jak w Pac-Manie, ale wiecie, o co mi chodzi.
Czy w związku z powyższym The Pathless potrafi zainteresować? O dziwo, tak. Ascetyczna treść współgra ze spokojną, powolną formą, która zachęca do samodzielnej eksploracji, zamiast prowadzić jak po sznurku. W przemierzaniu baśniowej krainy dziewczynie towarzyszy orzeł, z którym z czasem nawiązuje coraz bliższą więź.
Oczywiście rozgrywka w The Pathless nie polega tylko na eksploracji. Oglądając bohaterkę z perspektywy trzecioosobowej, rozwiązujemy łamigłówki środowiskowe, stawiamy czoło dzikiej zwierzynie czy toczymy starcia z bossami. Te ostatnie to jedno z najfajniejszych urozmaiceń. Choć nie są zbyt wymagające, potrafią dostarczyć sporo emocji. Z kolei podczas rozwiązywania zagadek przydaje się wspomniany orzeł, który na przykład może dostarczyć przedmioty będące poza naszym zasięgiem. Warto wspomnieć, że naszym głównym celem w grze jest zdobywanie specjalnych medalionów.
Co ciekawe, Giant Squid zrezygnowało w The Pathless z mapy. Z początku może to sprawiać pewne problemy w orientacji w terenie, ale przestajemy je mieć, gdy nauczymy się wykorzystywać moc głównej bohaterki. Gdy jej użyjemy, obraz zmienia kolory - na czerwono zostają podświetlone miejsca, w których znajdują się przeciwnicy, medaliony oraz skarby, a na żółto wszystkie elementy otoczenia, z którymi możemy wejść w interakcję. To wystarczająca pomoc. Przydatne są także charakterystyczne symbole, na które natrafiamy tu i tam - gdy ustrzelimy je z łuku, bohaterka zaczyna biegać szybciej. Jest ich całkiem sporo, wystarczy się rozglądać.
The Pathless potrafi zauroczyć od pierwszej chwili. Grafika jest bardzo prosta, wręcz przestarzała, ale baśniowa stylistyka, stworzona przez Giant Squid, naprawdę może się podobać. Świetnie brzmi udźwiękowienie z muzyką na czele. W połączeniu z obrazem tworzy oryginalną, godną zapamiętania atmosferę.
Jednak The Pathless nie jest grą pozbawioną wad. Ja chciałbym zwrócić uwagę przede wszystkim na jedną - na powtarzalność. Przez pierwsze, powiedzmy, dwie godziny cieszyło mnie wszystko, co robiłem z padem w dłoniach. Jednak później zorientowałem się, że gra polega na robieniu w kółko podobnych rzeczy. Zbyt mało w niej urozmaiceń czy szybszych fragmentów. Okej, są wspomniane przeze mnie walki z bossami, ale to za mało, by powstrzymać rosnące z czasem znużenie. A mówimy przecież o grze, która kończy się po raptem paru godzinach.
Tak więc The Pathless to urokliwa gra, która może się spodobać w szczególności graczom szukającym uspokajającej (choć momentami także emocjonującej) i uwrażliwiającej formy zabawy. Giant Squid znów stworzyło nietuzinkową przygodę, choć do pełni szczęścia trochę jednak mi zabrakło. Przede wszystkim dłuższej i bardziej zróżnicowanej rozgrywki. Ale i tak bawiłem się nieźle!