The Outlast Trials – recenzja. Naprawdę straszny horror

Już dawno się tak nie bałem, siedząc z padem przed konsolą. Co prawda, tym razem mogłem liczyć na pomoc towarzyszy, ale gęsią skórkę i tak miałem cały czas.

The Outlast Trials to najnowsza odsłona popularnej serii horrorów w wykonaniu studia Red Barrels, od jakiegoś czasu dostępna - w ramach wczesnego dostępu - na PC, a niedawno przedstawiona - już w pełnej wersji - także posiadaczom konsol. Gra wprowadza znaczące zmiany w stosunku do poprzedniczek. Wprawdzie pozwala wciąż na zabawę solo, ale wprowadza też rozgrywkę kooperacyjną. W obu przypadkach wcielamy się w bezimienne obiekty testowe, poddane serii przerażających eksperymentów, zaprojektowanych przez tajemniczą organizację Murkoff. Eksperymenty te, prowadzone w okresie zimnej wojny, mają na celu przetestowanie technik prania mózgu i kontroli umysłu.

Reklama

The Outlast Trials to horror pełną gębą. Nie wiem, czy nie najstraszniejszy od dawna. I to pomimo, że tym razem nie jesteśmy w nim całkowicie osamotnieni, tylko możemy liczyć na wsparcie ze strony innych osadzonych (podobnie jak inni osadzeni liczą na wsparcie z naszej strony). Co prawda, najstraszniej jest, gdy gramy samemu, ale w trybie współpracy też jest ostro. W obu przypadkach musimy przetrwać i - być może - odzyskać wolność, bierzemy udział w przerażających próbach, w których testowany jest zarówno nasz spryt, a w kooperacji także zdolność do współpracy.

Podczas zabawy (hi, hi) eksplorujemy mroczne i niepokojące lokacje, osadzone w różnych miejscach, takich jak posterunek policji, gmach sądu czy opuszczony dom. W każdej z nich czeka na nas seria zadań do wykonania. Trudność tkwi w tym, że nie mamy do dyspozycji żadnej broni, a wokół nas grasują strażnicy skłonni rozszarpać nas na strzępy (swoją drogą, niezbyt rozgarnięci, ale niebezpieczni), więc ciągle musimy mieć się na baczności - ukrywać się, a gdy trzeba (np. gdy nadepniemy przez przypadek na rozbite na podłodze szkło i nasza obecność zostanie zarejestrowana), po prostu uciekać... aby gdzieś się ukryć. Każdy bezpośredni kontakt z wrogiem z dużym prawdopodobieństwem kończy się śmiercią. Naszą, rzecz jasna.

The Outlast Trials kładzie silny nacisk na kooperację. Element współpracy w czteroosobowych grupach został dodatkowo wzmocniony poprzez wprowadzenie czterech klas postaci o zróżnicowanych umiejętnościach. Cały czas musimy mieć też na uwadze zarządzanie zasobami, takimi jak środki leczące czy baterie do gogli noktowizyjnych, które mamy cały czas na głowie. To urządzenie wciąż odgrywa ważną rolę (jeśli graliście w poprzednie odsłony serii, na pewno je pamiętacie), pozwalając nam dostrzec elementy otoczenia oraz przeszukujących teren strażników nawet w całkowitej ciemności. Jednak musimy używać go rozsądnie, bo baterie szybko się wyczerpują.

W The Outlast Trials pojawiła się jeszcze jedna nowość, która w dużej mierze wpływa na rozgrywkę. To mechanika psychozy, która może nas dopaść w najmniej spodziewanym momencie. Zaczynamy wówczas widzieć świat w nienaturalnych kolorach i zniekształcony, dodatkowo pełen wyimaginowanych strażników. Tyle tylko, że może się okazać, iż któryś z nich to nie tylko efekt działania pobudzonej wyobraźni. Aby pozbyć się psychozy, musimy zażyć lekarstwo.

Podczas rozgrywki cały czas towarzyszy napięcie. W dużym stopniu buduje je oprawa audiowizualna. Z technicznego punktu widzenia grafika może nie zachwyca, ale od strony funkcjonalnej patrząc, to znakomita robota. Projekty lokacji, światło i cienie podtrzymują stan niepewności, a elementy otoczenia podkreślają atmosferę szaleństwa. Gra nie byłaby też tak straszna, gdyby nie udźwiękowienie. Szmery, krzyki dobiegające z oddali oraz subtelna muzyka powodują, że trudno choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie. Szczególnie gdy gramy na słuchawkach i słyszymy każdy szczegół.

The Outlast Trials to jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat, a już z całą pewnością ścisła czołówka, jeśli mówimy o horrorach kooperacyjnych. Już dawno nie odczuwałem takiego napięcia, jak tutaj - niezależnie od tego, czy bawiłem się sam, czy z towarzyszami (chociaż siłą rzeczy osamotnienie potęguje pierwiastek grozy). To dla miłośników wirtualnych horrorów absolutny must-have.

Zobacz również: Niepozorny klocek Lego okazał się unikatem. Jest wart fortunę

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy