The Last Oricru - recenzja. Opowieść o tym, jak nie robić RPG-ów
Jeśli nie masz dużego budżetu i doświadczonego zespołu, nie zabieraj się za tworzenie RPG-ów.
Taką teorię można wysunąć na podstawie licznych obserwacji. Mars: War Logs czy The Technomancer to tylko dwa z wielu przykładów, jak niewielkie i niezbyt majętne zespoły poległy, chcąc stworzyć rozbudowane, wciągające gry RPG. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, które dowodzą, że nawet maleńkie, niezależne studio może w tej dziedzinie osiągnąć sukces (najlepszy przykład z ostatnich lat to Disco Elysium). Zdarza się też, że nawet doświadczony team z dużym budżetem zawodzi (tak, tak, EA, patrzę w twoją stronę). Jednak generalnie szanse na osiągnięcie sukcesu w tak trudnym segmencie są naprawdę niewielkie, jeśli doskwiera ci brak umiejętności i pieniędzy.
The Last Oricru to debiutanckie dzieło czeskiego studia GoldKnights. Widać, że nasi sąsiedzi mieli duże ambicje, ale ostatecznie wyszedł im typowy przeciętniak. Połączenie elementów kojarzących się z klasyką gatunku (Gothic), jak również ze współczesnymi soulslike'ami, wyszło mizernie. Choć są w nim także elementy, które zasługują na pochwałę.
W grze wcielamy się w jednego z ostatnich Ziemian, którzy w poszukiwaniu nowego domu przybywają na obcą planetę, zamieszkałą przez humanoidalne rasy. Główny bohater traci pamięć. Nie wie nawet, jak się nazywa, otrzymuje więc przydomek Silver. Na samym początku przygody... ginie. I później będzie ginął jeszcze wiele razy, a następnie odradzał się. Zresztą nie tylko on. Wszyscy członkowie ekspedycji są wyposażeni w specjalne pasy, zapewniające im nieśmiertelność.
Motywy utraty pamięci czy odradzania się doskonale znamy z wielu innych gier wideo, ale to nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności ze zgłębiania opowiedzianej w The Last Oricru historii. Opowieść jest całkiem przyzwoita, a do tego twórcy dają nam całkiem sporo swobody w decydowaniu o swoich (i nie tylko) dalszych losach. Możemy choćby opowiedzieć się po jednej z dwóch stron trwającego konfliktu, co poskutkuje powstaniem nowych możliwości, a jednocześnie zamknięciem furtki do niektórych fabularnych ścieżek.
Opowiedzianą historię, sporą liczbę istotnych decyzji do podjęcia, interesujące lokacje do eksplorowania czy dobrze napisane dialogi należy zaliczyć do mocnych stron The Last Oricru, ale lista minusów jest niestety znacznie dłuższa. Główny bohater to postać, jakich wiele - niczym się nie wyróżnia, trudno go polubić. System walki jest totalnie drewniany i trudno czerpać z niego satysfakcję. Nie pomagają nawet starcia z bossami. Zbierane przedmioty powinny być bardziej różnorodne, abyśmy mogli zaangażować się bardziej w rozwijanie postaci. Cały czas doskwierał mi także kiepsko zaprojektowany interfejs oraz sterowanie, które trudno nazwać komfortowym.
The Last Oricru wypada fatalnie od strony technicznej. Autorzy nie poradzili sobie z optymalizacją, przez którą nawet na przyzwoitym sprzęcie musicie liczyć się z niską liczbą klatek na sekundę oraz szarpnięciami animacji. W grze jest całe mnóstwo błędów, które - miejmy nadzieję - będą z czasem naprawiane. Grafika wywołuje mieszane odczucia - czasem jest całkiem ładna, a kiedy indziej przypomina poprzednią generację. Ścieżka dźwiękowa jest całkiem przyzwoita, ale za to voice acting cierpi z powodu niskiego budżetu.
The Last Oricru spodoba się raczej tylko zagorzałym miłośnikom gatunku. Tym, którym na myśl o Gothicu czy Elex robi się cieplej na sercu i którym nie będą przeszkadzały rozmaite błędy, zła optymalizacja czy szereg nieudanych rozwiązań. Taka grupa z pewnością istnieje, choć nie sądzę, aby była liczna.