Suicide Squad: Kill the Justice League – recenzja. To nie powtórka z Batmana, przykro mi

Suicide Squad: Kill the Justice League to kolejna produkcja studia Rocksteady, znanego chociażby ze znakomitej serii o Batmanie. Niestety, tym razem parę rzeczy poszło nie tak.

Suicide Squad: Kill the Justice League (w Polsce wydana pod tytułem Legion Samobójców: Śmierć Lidze Sprawiedliwości) rzuca nas w sam środek epickiej bitwy o przetrwanie Metropolis, zagrożonego przez inwazję obcych pod wodzą złowrogiego Brainiaca. W tej odważnej narracji klasyczni ziemscy bohaterowie, w tym członkowie Ligi Sprawiedliwości, zostają zmanipulowani i przemienieni w narzędzia zniszczenia. Zadaniem gracza, wcielającego się w postaci takie jak Harley Quinn, Boomerang, King Shark i Deadshot - notorycznych przestępców z Asylum Arkham - jest obrona miasta przed ich dawnymi sojusznikami. 

Reklama

Scenariusz jest bez wątpienia mocną stroną gry. Łącząc mroczne motywy z poczuciem humoru, opowiada historię z akcją osadzoną w dobrze znanym uniwersum w nowy i intrygujący sposób. Spotkania z zepsutymi członkami Ligi Sprawiedliwości powinny dostarczyć niezapomnianych wrażeń każdemu miłośnikowi komiksów o superbohaterach, a wplecione w narrację żarty są nie tylko zabawne, ale też świeże i trafne. Naprawdę dobrze się bawiłem, oglądają przerywniki filmowe z czwórką (anty)bohaterów oraz wsłuchując się w dialogi między nimi.

Niestety, Suicide Squad: Kill the Justice League traci w oczach, gdy zaczynamy skupiać się na rozgrywce. Gameplay cierpi na pewne braki, zwłaszcza w kontekście walki. Zamiast innowacyjności i złożoności systemu walki z poprzednich gier Rocksteady (przede wszystkim mam na myśli serię o Batmanie), otrzymujemy powierzchowną strzelankę, w której nasi antybohaterowie (i antybohaterka!) przez większość czasu przemierzają jednolity krajobraz Metropolis, eliminując hordy przeciwników za pomocą broni palnej oraz - od czasu do czasu - także ciosów wręcz. 

Nic z tego nie jest godne zapamiętania - ani lokacje, ani przeciwnicy, ani broń (być może dlatego, że tyle razy powtarzamy te same ruchy i rodzaje ataków).  Ponadto wprowadzenie elementów strzelanki typu looter shooter (tłumacząc na polski: strzelanki z łupami) oraz zadań pobocznych skupionych na zdobywaniu doświadczenia wydają się krokiem wstecz w stosunku do dotychczasowej twórczości Rocksteady.

Podobać może się natomiast to, że każdy z bohaterów ma na tyle odmienne umiejętności, że każdym gra się wyraźnie inaczej. Na początku trzeba spędzić dłuższą chwilę, aby opanować wszystkie dostępne ruchy. W ramach systemu rozwoju, zbudowanego w oparciu o drzewko, zdobywamy też z czasem nowe zdolności i specjalizujemy się w wybranych stylach walki. 

Suicide Squad: Kill the Justice League ma swoje momenty. Na przykład wtedy, gdy zmagamy się z członkami skorumpowanej Ligi Sprawiedliwości. W tych chwilach przypominałem sobie to, co najlepsze w serii o Batmanie i Arkham. Spotkania te, pełne dynamicznych pojedynków i charakterystycznej dla Rocksteady narracji, zapewniają chwilową ucieczkę od rutyny. Niestety, momenty te są zbyt rzadkie, a my zbyt często wracamy do monotonii zbierania przedmiotów i niekończących się potyczek z przeciwnikami.

Gdyby tak twórcy utrzymali stały poziom zaangażowania i zaskakiwania gracza, to byłaby zupełnie inna gra. Oczywiście, lepsza. Nie można powiedzieć, że twórcy potraktowali grę całkiem po łebkach. Przygotowali na przykład endgame i zapowiedzieli jego dalszy rozwój, co sugeruje, że nie potraktowali tej produkcji na zasadzie: "wypuśćmy coś w znanym uniwersum, zbierzmy hajs i zapomnijmy". Absolutnie nie. Niewykluczone, że Suicide Squad: Kill the Justice League kiedyś przerodzi się w coś znacznie lepszego, bardziej różnorodnego, wciągającego... 

Obawiam się tylko, że nie będzie to możliwe bez większych ingerencji w rozgrywkę. Samo dodanie nowych typów broni, lokacji czy przeciwników to może być za mało, jeśli twórcy zamierzają wynieść Suicide Squad: Kill the Justice League ponad monotonną przeciętność. Na razie odpadam (z kampanią szybko poszło, uwinąłem się w około 10 godzin, a endgame nie ma za wiele do zaoferowania), niespecjalnie polecam, ale będę śledził. A nuż kiedyś wrócę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy