Styx: Shards of Darkness - recenzja

Styx: Shards of Darkness /materiały prasowe

Jest zielony, wstrętny i złośliwy, a mimo to potrafił nas wciągnąć we wspólną, kilkunastogodzinną przygodę.

Pierwsza część przygód wspomnianego goblina imieniem Styx, zatytułowana Styx: Master of Shadows, nie trafiła może na pierwsze strony mediów "growych", ale okazała się całkiem interesującą grą. To wystarczyło, by zachęcić twórców ze studia Cyanide do stworzenia kontynuacji. Ta - pod tytułem Styx: Shards of Darkness - trafiła do sklepów raptem kilka dni temu. Spędziliśmy z nią kilkanaście godzin i musimy przyznać, że i tym razem mamy do czynienia z grą, która ma szereg wad, ale jednak więcej zalet. To naprawdę dobra skradanka, którą powinni się zainteresować wszyscy miłośnicy tego gatunku. No, ale pomówmy o szczegółach!

Reklama

W Styx: Shards of Darkness przenosimy się do okresu dwadzieścia lat po zakończeniu części pierwszej. Przypomnijmy, że poprzednim razem w wyniku działań Styksa upadła wieża Akenash, co było silnym ciosem wymierzonym w największych wrogów goblinów, a więc ludzi i elfów. Styx jest już wśród swoich legendą. Aktualnie urzęduje w mieście złodziei o nazwie Thoben. Jednak nie może spać spokojnie, wszak właśnie ma dojść do spotkania elfów i krasnoludów. Jeśli przedstawicielom tych ras uda się dogadać, ich sojusz może być śmiertelnym niebezpieczeństwem dla goblinów i orków. Zamiast siedzieć na czterech literach, główny bohater musi udać się do fortecy Körangar, dowiedzieć się, co też knują wrogowie, a następnie wybawić swoich pobratymców z opresji.

Początek scenariusza Styx: Shards of Darkness nie jest najwyższych lotów i zdaje się sugerować od razu, że fabuła wcale nie pełni tutaj specjalnie istotnej roli. A podczas kolejnych godzin tylko utwierdzamy się w tym przekonaniu. Szkoda, bo aż prosiło się o to, aby przedstawić historię o goblinach walczących z ludźmi, elfami i krasnoludami (rzadko możemy śledzić losy tych ras z tej perspektywy) w znacznie ciekawszy sposób. Na szczęście autorzy znów postarali się o dużą dawkę dobrego, czarnego humoru, który był już zaletą pierwowzoru.

Jeśli graliście w Styx: Master of Shadows, powinniście poczuć się w Styx: Shards of Darkness jak u siebie. Pisać, że autorzy nie starali się zrewolucjonizować rozgrywki, to byłaby duża przesada. Napiszmy wprost - kontynuacja przygód Styksa pod względem gameplayowym jest wręcz kalką poprzedniczki. Jednak wcale nie należy tego traktować jako wady. Cyanide mogłoby na przykład próbować przebić się ze swoją grą do szerszego grona odbiorców, ułatwiając rozgrywkę, a nie zrobiło tego. W dalszym ciągu mamy do czynienia z zabawą, w której umiejętne skradanie się i robienie użytku z dostępnych narzędzi i umiejętności są jedynymi sposobami na zwycięstwo. Styx w bezpośrednich starciach z przeciwnikami (wśród których pojawiły się także nowe rodzaje) wręcz nie ma szans.

A co takiego potrafi Styx? Najłatwiejsze sposoby na odwrócenie uwagi napotkanych strażników to gwizdanie czy rzucanie różnymi przedmiotami. Jednak to nie wszystko, co potrafi gburowaty goblin. Może on na przykład wykorzystać swoją ślinę do zatruwania jedzenia i wody, stawać się niewidzialnym, tworzyć klony samego siebie czy chować się w miejscach, w których człowiek nie miałby szans się zmieścić. Wykorzystywanie tych wszystkich zdolności Styksa to absolutna podstawa (zwłaszcza zatruwanie wody i pożywienia), bez której nie macie co marzyć o sprawnym przechodzeniu kolejnych, coraz trudniejszych lokacji. Od razu dostępna jest tylko cząstka umiejętności. Pozostałe odblokowujemy, zdobywając na kolejnych etapach punkty doświadczenia.

Sporym atutem Styx: Shards of Darkness jest swodoba działania. Cele możemy osiągać zawsze na kilka różnych sposobów - niektóre z nich są łatwiej dostępne, ale mniej skuteczne, a na inne trudniej wpaść, ale dają lepsze efekty. Lokacje, które przemierzamy, mogą się podobać. Wypada docenić także ich różnorodność. Podczas zabawy odwiedzamy m.in. kopalnie, statki powietrzne czy wspomnianą wcześniej twierdzę. Jedynym minusem jest konieczność wracania w te same miejsca.

Skoro o wadach mowa, to w Styx: Shards of Darkness aż prosi się o poprawę sztucznej inteligencji, która - podobnie jak w większości skradanek zresztą - potrafi popełniać naprawdę głupie błędy. Czasem na przykład dają się wpuścić w maliny w sposób, o który nawet byśmy ich nie podejrzewali. W takich chwilach gracz ma prawo się zgubić i zacząć zastanawiać: "czy ja na pewno gram w wymagającą skradankę?". Przeciwnikom zdarza się także gdzieś przyblokować, stanąć bezmyślnie...

Nie napiszemy: "na bezrybiu i rak ryba", bo byłoby to nieuczciwe wobec Styx: Shards of Darkness i jego twórców. Ta gra - pomimo swoich słabych stron - zasługuje na to, aby się nią zainteresować. Jeśli graliście w część pierwszą i przypadła wam ona do gustu, kupcie kontynuację - otrzymacie więcej tego samego, co dostaliście za pierwszym razem. A jeśli nie graliście, a lubicie skradanki, zdecydowanie powinniście rozważyć zakup.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Styx: Shards of Darkness
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy