Stygian: Reign of the Old Ones - recenzja

Stygian: Reign of the Old Ones /materiały prasowe

​Twórczość H.P. Lovecrafta przeniknęła do kultury niczym obłęd do umysłu Charlesa Dextera Warda. Szkoda, że do tej pory doczekaliśmy się zaledwie paru dobrych gier nią inspirowanych.

Na pewno nie można narzekać na zainteresowanie twórców gier mitologią Cthulhu. Każdego roku na (przymglone) światło dzienne wygląda kilka tytułów, w których można dojrzeć mniejsze lub większe inspiracje nią. Jednak takie naprawdę udane można zliczyć na palcach obu (trzęsących się) dłoni. Shadow of the Comet (1993), Call of Cthulhu: Mroczne Wieki (2005), Conarium (2017), Darkest Dungeon (2016), Sherlock Holmes: The Awakanened (2007), Sunless Sea (2015), wreszcie Bloodborne (2015)... Pewnie jeszcze kilka pominąłem, ale nie zmienia to faktu, że w ciągu tych, powiedzmy, trzydziestu lat, od kiedy na poważnie rozwija się branża gier wideo, doczekaliśmy się stosunkowo niewielu gier, w których dałoby się poczuć (niewypowiedzianą) grozę znaną z opowiadań mistrza horroru. Z tym większym zainteresowaniem (i strachem w oczach) zabrałem się do recenzowania Stygian: Reign of the Old Ones.

Reklama

W wielu opowiadaniach H.P. Lovecrafta przebija się motyw nadchodzącego końca świata albo zagrożenia, które może się zmaterializować, gdy uśpieni od dawna Przedwieczni w końcu się przebudzą. Stygian: Reign of the Old Ones opowiada historię, w której ten tragiczny scenariusz zdążył się ziścić, choć wygląda na to, że (przynajmniej na razie) dotknął wyłącznie mieszkańców doskonale znanego Arkham. Miasteczko to zostało któregoś dnia oderwane od Ziemi i zawisło gdzieś pomiędzy wymiarami, w miejscu bardzo mrocznym, budzącym lęk trudny do opisania. Gracz wciela się w bohatera (lub bohaterkę), który znalazł się w niewielkiej grupie ocalałych po tej katastrofie. Pora spróbować odnaleźć odpowiedzi na szereg pytań. Co się tak w ogóle stało? Kim jesteśmy i jaka jest nasza rola? Dlaczego przeżyliśmy? Czy możemy się stąd jakoś wydostać? I tak dalej, i tak dalej...

Po odpaleniu Stygian: Reign of the Old Ones w mojej głowie od razu pojawiło się skojarzenie z PlaneScape: Tormentem (później pomyślałem jeszcze o Falloucie). To pewnie ze względu na izometryczny widok, ręcznie rysowaną grafikę oraz - przede wszystkim - mroczną atmosferę, pełną bólu, cierpienia i beznadziei. Choć muszę przyznać, że Stygian: Reign of the Old Ones wypada chyba jeszcze mroczniej. Czy tak samo ciekawie? No, może nie aż do tego stopnia, ale nie zmienia to faktu, że od pierwszej chwili gra wciąga w opowiadaną historię i naprawdę trudno stracić zainteresowanie tym, co wydarzy się dalej. Z czasem swoje trzy grosze dokładają kolejne postacie, które poznajemy, w tym te, które możemy dołączyć do naszej drużyny. A gdy dodamy do tego liczne nawiązania do opowiadań Lovecrafta, otrzymujemy wymarzonego RPG-a inspirowanego mitologią Cthulhu.

No właśnie, bo Stygian: Reign of the Old Ones jest RPG-iem, co się zowie. Można się zorientować już na samym wstępie, gdy naszym oczom ukazuje się dość rozbudowany kreator postaci. A później otrzymujemy kolejne potwierdzenia tego stanu rzeczy - złożone i wielowątkowe dialogi, różnorodne i wciągające zadania, rozliczne przedmioty do zebrania czy turową walkę. Jednak to nie wszystko. W grze pojawił się także motyw survivalowy. Nasza drużyna, chcąc przeżyć, musi jeść, spać i dbać o swoje zdrowie psychiczne. To ostatnie reprezentuje wskaźnik poczytalności - jeśli go zaniedbamy... cóż, będzie źle.

To nie wszystkie ciekawe mechanizmy, które wprowadzili twórcy Stygian: Reign of the Old Ones. Spotykamy je także w systemie rozwoju. Z czasem zdobywamy doświadczenie, osiągamy kolejne poziomy, zdobywamy coraz to nowe perki... Ok, to już znacie z innych "erpegów". Nowością są poziomy trwogi, które bohater zdobywa w wyniku różnych strasznych doświadczeń, a które przekładają się następnie na powstawanie negatywnych perków, utrudniających zabawę. Stygian: Reign of the Old Ones nie jest grą łatwą, ale to chyba nikogo nie powinno dziwić. Chyba tylko naiwniak by się spodziewał, że przetrwanie w świecie opanowanym przez koszmary Lovecrafta będzie łatwe.

Stygian: Reign of the Old Ones odznacza się wyjątkową oprawą audiowizualną. Autorom - pomimo skromnego budżetu - udało się zbudować klimat, który od pierwszych chwil kojarzy się z opowiadaniami Lovecrafta. Ponura, ręcznie rysowana grafika, a do tego mroczna muzyka, niewybijająca się raczej na pierwszy plan, tworzą świetne połączenie. Żałuję jedynie, że kwestie dialogowe nie są czytane przez aktorów (rozumiem ograniczenia budżetowe), a przede wszystkim tego, że wszystkie teksty są w języku angielskim (przez brak lokalizacji wielu graczy będzie pewnie musiało pominąć ten tytuł).

Gracze, którzy mieli okazję zagrać w Stygian: Reign of the Old Ones przed premierą, narzekali na różne rzeczy, ale przede wszystkim na błędy. Nie wszystkie z nich zostały do tej pory naprawione przez twórców, ale na tę chwilę ich dzieło jest w pełni grywalne i... naprawdę wciągające. A do tego niezwykle klimatyczne. To taki PlaneScape: Torment i Fallout oprawiony w skórę z Lovecraftowskich koszmarów. Nie wyobrażam sobie, by którykolwiek fan twórczości samotnika z Providence nie zagrał w tę grę. Ale i każdy miłośnik mrocznych i wymagających RPG-ów powinien.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy