Dobra, czas na coś dla prawdziwych miłośników strategii. Nie tych, którzy myślą, że kilkoma kliknięciami przejdą całą misję, tylko dla tych, którzy chcą się poczuć, jakby byli na prawdziwej wojnie.
Eugen Systems to studio, które wyspecjalizowało się w strategiach wojennych. W przeszłości za jego sprawą mogliśmy zagrać w cykl Act of War, w serię Wargame, w R.U.S.E. i oczywiście w pierwszą część Steel Division, poświęconą działaniom w Normandii. Ta ostatnia wypadła na tyle dobrze, że kontynuacja wydawała się niemal pewna. Ostatecznie okazało się, że nie musieliśmy na nią nawet długo czekać - bo raptem dwa lata. Czy "dwójka" wypada tak samo dobrze, jak pierwowzór? A może jeszcze lepiej?
W Steel Division 2 ponownie przenosimy się do okresu drugiej wojny światowej, ale tym razem twórcy osadzili akcję gry w zupełnie innym miejscu. Poświęcono ją w całości operacji Bagration, w ramach której Sowieci maszerowali na zachód. Miejscem akcji jest obszar dzisiejszej Białorusi, a gracze mogą pokierować wojskami w czterech kampaniach. To w zupełności wystarczająca zawartość. Zapoznanie się z nią powinno wam na co najmniej kilka wieczorów. A później czeka na was jeszcze opcja wieloosobowa i ogrom emocji związanych z walką z żywymi graczami (jedyny mankament multiplayera to długi czas oczekiwania na znalezienie przeciwnika).
Każda kampania została podzielona na dwie części - strategiczną oraz taktyczną. W tej pierwszej obserwujemy obszar działań z dużego oddalenia, mogąc zarządzać wojskiem i planować wszelkie ruchy. Rozgrywka toczy się w turach, a my przesuwamy jednostki, starając się zająć jak najlepsze pozycje. Gracz ma zawsze sporo celów do zdobycia lub obrony (zależnie, którą stroną konfliktu kierujemy - czy Rosjanami, czy Niemcami), a cała kampania trwa od kilku do kilkunastu dni, więc musimy się sprężać.
Gdy w końcu uznamy, że chcemy zaatakować przeciwnika (podczas naszej tury) albo się przed nim bronić (w trakcie tury oponenta), przenosimy się do ujęcia taktycznego, by wziąć udział w bitwie. W tej części kamera znajduje się blisko wydarzeń, a akcja toczy się w czasie rzeczywistym. My kierujemy maksymalnie trzema kompanimi, w skład których może wchodzić piechota, artyleria czy czołgi. Każda potyczka została dodatkowo podzielona na trzy fazy - to, w której z nich poszczególne kompanie dołączą do walk, zależy od punktu startowego (te, które znajdują się dalej, będą potrzebowały czasu, by dotrzeć na miejsce). Warto zaznaczyć, że im wróg ma większą przewagę, tym szybciej dana bitwa dobiega końca. Może się więc okazać, że posiłki nie zdążą nam z pomocą.
Steel Division 2 jest strategią pełną gębą i to czuć na każdym kroku. Zarówno w części strategicznej, jak i taktycznej musimy dobrze przemyśleć każdą decyzję - jeśli tego nie zrobimy, możemy powoli zacząć myśleć o porażce. Obszar działań w każdej kampanii jest naprawdę duży i różnorodny, co daje nam sporo możliwości taktycznych. Gdy dodamy do tego jeszcze długą listę jednostek, które możemy wykorzystać, a także ich różnorodność, okazuje się, że rozrgywka przypomina bardziej szachową potyczkę niż typowego RTS-a (oczywiście w dużym uproszczeniu).
Starcia są nie tylko długie i wymagające, ale i wciągające. Często przebiegają w trudny do przewidzenia sposób, co zmusza nas do ciągłego główkowania i reagowania na to, co dzieje się na ekranie. Niestety, z czasem zaczęła mi doskwierać występująca w bitwach powtarzalność. Autorzy nie urozmaicili ich w żaden sposób - nie mamy tutaj wyznaczonych zadań do wykonania ani żadnych dodatkowych działań do podjęcia (nie licząc bombardowań). Całość skupia się na atakowaniu i bronieniu - i tak w kółko. Przez pewien czas to wystarczy, ale później robi się monotonne.
Steel Division 2 nie jest z pewnością grą dla każdego. Sprawy nie ułatwia także brak samouczka, w którym twórcy pokazaliby mniej doświadczonym graczom, na czym polegają poszczególne części rozgrywki, na co należy zwrócić uwagę, jakich błędów lepiej unikać... Wiecie, podstawy. Niczego podobnego niestety tutaj nie uświadczymy, przez co Eugen Systems zamknęło się ze swoją grą na grupę wyjadaczy, którym nie trzeba niczego (albo prawie niczego) tłumaczyć. Ci jednak powinni być z niej bardzo zadowoleni.