Star Wars: Outlaws – recenzja. Nowa, częściowo spełniona nadzieja

Jako wieloletni, zagorzały fan "Gwiezdnych Wojen" miałem pewien problem. Star Wars: Outlaws to teoretycznie spełnienie moich marzeń, więc trudno było mi podejść do niego na chłodno.

Od zawsze marzyłem, aby zanurzyć się w otwartym świecie "Gwiezdnych Wojen". Myślałem sobie: ale by było, gdyby powstał taki Assassin's Creed, tylko w uniwersum George'a Lucasa. I w końcu się udało. Powstała pierwsza gra z serii Star Wars osadzona o sandboksowej konstrukcji. Nie będę ukrywał, że podszedłem do Star Wars: Outlaws z ogromnym entuzjazmem, który musiałem za wszelką cenę ostudzić, aby przedstawić trzeźwą ocenę, po odfiltrowaniu ogromnej sympatii do "Gwiezdnych Wojen". Oto ona.

Star Wars: Outlaws to "Gwiezdne Wojny" pozbawione tego, z czym się one od zawsze kojarzą. Żadnych Jedi i Sithów, żadnych mieczy świetlnych, a zamiast tego przygoda a'la Grand Theft Auto. Gra przedstawia historię Kay Vess, bystrej i sprytnej złodziejki, która wspólnie ze swoim nie mniej sprytnym towarzyszem - stworkiem Niksem - próbuje dokonać skoku życia. Jak pewnie się domyślacie, nic nie idzie zgodnie z planem i zamiast milionów kredytów na koncie, Kay ma na sobie wyrok śmierci, wydany przez Sliro, przywódcę groźnego przestępczego syntygatu Zerek Besh. Zostaje zmuszona do ucieczki przez galaktykę, ale nie zapomina przy tym o swoich marzeniach.

Reklama

Świetnie, że możemy w końcu zanurzyć się w historii, w której nie ma Mocy, rycerzy Jedi etc. To ciekawa odmiana. Szkoda jednak, że scenarzyści zmarnowali potencjał, przedstawiając opowieść przez większość czasu przewidywalną i pozbawioną błysku. Osadzenie gry pomiędzy "Imperium kontratakuje" a "Powrotem Jedi" było doskonałą okazją, aby zgłębić ten okres. Co prawda sporo się o nim dowiadujemy, ale twórcy pozostawili mnie z uczuciem niedosytu.

Star Wars: Outlaws wiedzie nas przez pięć planet o bardzo odmiennym środowisku. Cantonicę (z miastem Canto Bight, które oglądaliśmy w "Ostatnim Jedi"), Kijimi (z zamarzniętym miastem przedstawionym w "Skywalker. Odrodzenie") oraz Tatooine (trzeba przedstawiać?) znamy już z filmowej sagi. Poza tym odwiedzamy dwie nowe - Księżyc Toshary (przypominająca afrykańską sawannę siedziba Syndykatu Pike) oraz Akivę (planetę wypełnioną dżunglami).

Widać, że projektanci dobrze się bawili - wypełnili planety charakterystyczną florą i fauną, a występujące na nich lokacje cieszą oko szczegółami i tętnią życiem (gdy mowa o większych skupiskach). Podobało mi się, że na każdym kroku dochodziło do jakichś mikrozdarzeń - to jakiś oszust zaczepił mnie, żeby spróbować mi coś wcisnąć za parę kredytów, to patrol szturmowców przyczepił się do handlarza, z którym dobijałem targu, aby wymusić na nim łapówkę.

Każda z planet, zgodnie z obietnicami, daje możliwość swobodnej eksploracji, choć warto zaznaczyć, że jest to sandbox dość ograniczony. Nie liczcie na taką wolność, jak choćby w Starfieldzie. Obszar rozgrywki nie jest tak rozległy, jak te w Assassin's Creed, do którego tej produkcji najbliżej. Ale nie jest źle. Chwilami można poczuć się, że galaktyka stoi przed nami otworem i pozwala robić, co tylko chcemy.

Każda planeta skrywa też wiele sekretów i zadań pobocznych. Na każdej jest co robić. Nie spiesząc się z eksploracją, można spędzić na nich naprawdę sporo czasu. I chce się to robić, bo zadania bywają naprawdę ciekawe i nieszablonowe. Głównym środkiem transportu jest ścigacz, który z czasem ulepszamy, podobnie jak posiadane wyposażenie. Natomiast Kay rozwija się w ciekawy sposób - nie za sprawą zdobywanych punktów doświadczenia, a dzięki współpracy z ekspertami. To powiew świeżości, ale...

... tak generalnie gameplay w Star Wars: Outlaws opiera się na utartych schematach. Obok eksploracji czekają nas liczne strzelaniny oraz sekwencje skradankowe i platformowe, wykonywane w ramach misji fabularnych (często rozległych) oraz zadań pobocznych. Często to do nas należy decyzja, czy wolimy sięgać po blaster, czy działać po cichu. Gdy tylko mogłem, decydowałem się na to pierwsze, choć z domieszką drugiego.

Strzelaniny są dynamiczne i efektowne, często wymagające. Ważną rolę odgrywa w nich system osłon, umiejętne ustawianie się oraz opanowanie mechaniki chłodzenia blastera. Warto robić także użytek z karabinów czy granatów. Podczas ostrzału ładuje się pasek adrenaliny, który pozwala Kay w zwolnionym tempie oznaczyć kilku przeciwników, aby wyeliminować ich jednego po drugim za naciśnięciem jednego przycisku.

O ile strzelanie bawiło mnie cały czas, o tyle skradanie okazało się niedopracowane. Szybko się zniechęciłem, bo okazało się, że przeciwnicy często nie zauważają mnie, gdy powinni, a zauważają, gdy znajduję się teoretycznie w niewidocznym miejscu. Trudno było wyczuć, kiedy mogę wyściubić nos z ukrycia, a kiedy powinienem poczekać w kryjówce. A jedna drobna pomyłka oznacza konieczność albo otwartej walki z tymi wszystkimi, których udało się ominąć, bądź rozpoczynania danej sekwencji od nowa.

Wolałem się więc nie skradać (chociaż niektóre misje, niestety, wymuszają na nas, abyśmy nie zostali przyłapani), chcąc uniknąć frustracji, za to często korzystałem z pomocy Niksa. Stworek potrafi odwracać uwagę przeciwników, atakować ich (możemy wtedy podbiec i wyeliminować danego gagatka przy użyciu rąk), a nawet sabotować stanowiska alarmowe, otwierać drzwi i wysadzać w powietrze materiały wybuchowe. Przydaje się też do kradzieży różnych przedmiotów. A przy okazji to przesympatyczny towarzysz. Ten stworek - i cała mechanika związana z nim - się twórca udał.

Udał się także system reputacji, szeroko opisywany w przedpremierowych materiałach. Podczas zabawy dokonujemy licznych wyborów, które wpływają na relacje Kay z poszczególnymi syndykatami. Siłą rzeczy z jednymi utrzymujemy w miarę pozytywne stosunki, a z innymi mamy na pieńku, przez co musimy bardziej uważać na obszarach, na których grasują. Natomiast ci, z którymi mamy sztamę, dadzą dodatkowe zlecenia czy wpuszczą na swoje terytorium, gdy będziemy się na nie musieli dostać (na przykład po to, żeby coś, a jakże, ukraść). Nasze decyzje mają także wpływ nie tylko na bezpieczeństwo w poszczególnych lokacjach i swobodę poruszania, ale także na dostępność usług oraz ceny u handlarzy.

Szkoda jedynie, że twórcy nie przygotowali kilku zakończeń, zależnych od podejmowanych przez gracza decyzji. Chociaż to akurat może wynikać z ograniczeń ze strony Lucasfilm Games. Podejrzewam, że jako Star Wars: Outlaws jako gra wpisuje się w nowy kanon "Gwiezdnych Wojen", musi się weń jednoznacznie i trwale wpasować.

Nie można pominąć potyczek, które czekają na nas w przestrzeni kosmicznej. Podróże pomiędzy planetami nie są kwestią naciśnięcia dwóch czy trzech przycisków. Wymagają od nas rzeczywistego przemieszczania się w kosmosie. A tam także czekają na nas strzelaniny. To przyjemna odskocznia, chociaż potraktowana nieco po macoszemu. Starcia z wrogimi statkami na dłuższą metę okazują się monotonne. Naszą maszynę możemy co prawda ulepszać, ale latanie nią nie ma nawet w połowie tyle sensu, co przemierzanie planet, na których jest dużo więcej do roboty.

Star Wars: Outlaws sprawdziłem w dwóch wersjach - na PC z wykorzystaniem wszystkich dobrodziejstw techniki, takich jak NVIDIA DLSS 3.5, NVIDIA Reflex czy zaawansowany ray tracing, a także na PlayStation 5. W tym pierwszym wydaniu robi znakomite wrażenie, natomiast w drugim... cóż, gorsze, ale wciąż bardzo przyzwoite. Otoczenie, postacie, tekstury, obiekty - to wszystko prezentuje się naprawdę nieźle. Pochwalić mogę też stabilność animacji. Nawet w trybie jakości nie zauważyłem większych szarpnięć. Problem jest głównie z cieniowaniem i refleksami - twórcy musieli je najwyraźniej obciąć do minimum, przez co postacie wyglądają, jakby lewitowały, a błyszczące posadzki, jakby ktoś namalował je grubym pędzlem - oraz z gliczami, takimi jak dziwnie układające się kończymy przeciwników po upadku (już w roli zwłok).

Ubisoft to mistrzowie w tworzeniu otwartych światów, ale w Star Wars: Outlaws nie wykorzystali w pełni swojego potencjału. To bardzo dobra gra, lecz nie tak dobra, jak ostatnie odsłony Assassin's Creed - Origins, Odyssey czy Valhalla. Sporo rzeczy się udało, ale też parę się nie powiodło. Nie jest to przebój na miarę oczekiwań, ale mimo wszystko jedna z najmocniejszych premier tego roku. Jeśli jesteście - tak jak ja - fanami "Gwiezdnych Wojen", to nawet nie macie się co zastanawiać, tylko kupujcie i szykujcie blastery. Śmiało możecie do oceny dodać jedno oczko i wyruszać z Kay i Niksem w podróż po Zewnętrznych Rubieżach.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Star Wars Outlaws | Gwiezdne Wojny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy