SpellForce: Conquest of Eo - recenzja - czy połączenie gatunków RTS i RPG tym razem się udało?
SpellForce: Conquest of Eo to powiew świeżości w tej serii gier. Ale czy świeżość idzie w parze z jakością?
SpellForce to seria, która kojarzy mi się przede wszystkim z odważnym eksperymentem, polegającym na połączeniu strategii czasu rzeczywistego z RPG-iem. Próba ta wypadła naprawdę dobrze, na co najlepszym dowodem jest to, że od 2003 roku (wtedy premierę miał SpellForce: Zakon Świtu) cykl doczekał się w sumie czterech odsłon. A teraz piątej. Nieco innej niż można by się spodziewać.
SpellForce: Conquest of Eo to - w odróżnieniu od poprzedniczek - strategia turowa, reprezentująca podgatunek 4X. Z pewnością jest to pozycja skierowana do doświadczonych graczy. Jeśli nie bawiłeś się wcześniej przy grach tego typu, możesz mieć problemy. Przynajmniej przez jakiś czas. Początków nie ułatwi ci samouczek - jest cokolwiek przeciętny - a wysoki poziom trudności sprawi, że jeszcze przez co najmniej kilka dobrych godzin będziecie obrywać. Ale warto zacisnąć zęby i próbować dalej, aż w końcu zaczniesz odnosić sukcesy. Wówczas przyjemność i satysfakcja będą płynąć z ekranu szerokim strumieniem.
W SpellForce: Conquest of Eo naprawdę jest co robić. Gameplay zbudowano z wielu klocków, wśród których należy wymienić m.in. eksplorację, walkę, ekonomię, badania, dyplomacja, crafting czy magię. Oczywiście nie mogło zabraknąć licznych questów do wykonania. Główny akcent położono jednak na starcia z przeciwnikiem, które przypadną do gustu każdemu, kto z łezką w oku wspomina serię Heroes of Might & Magic. Po dwóch stronach planszy stają wrogie wojska, które następnie przemieszczamy w turach, po polach o kształcie heksów.
To oczywiście w największym uproszczeniu, a gdy zagłębimy się w szczegóły, okaże się, że walka w SpellForce: Conquest of Eo wymaga nie lada zmysłu taktycznego. Lista elementów decydujących o tym, kto wróci do domu z tarczą, a kto na tarczy, jest bardzo długa. Warto nauczyć się choćby silnych i słabych stron poszczególnych jednostek - zarówno naszych, jak i wrogich. Zawsze można też skorzystać z opcji automatycznego rozstrzygnięcia potyczki, ale raczej go nie polecam, bo automat przeważnie nie radzi sobie najlepiej.
Gdy już ją opanujemy, walka daje dużo radości i satysfakcji, ale równie przyjemnie eksplorowało mi się rozległy i bogaty w atrakcje świat. Co ciekawe, nasza baza nie stoi w miejscu, tylko lata, dzięki czemu możemy przemierzać mapę wraz z nią. Gra wręcz nas do tego zmusza, bo dzięki temu odkrywamy nowe zadania fabularne (bardzo ciekawie napisane, dodajmy) czy nowe złoża surowców niezbędnych do rozwoju. Świat gry jest olbrzymi i zbadanie go w każdym calu będzie wymagało od was wielu godzin.
Jak wspomniałem, walka i eksploracja to ważna, ale tylko część SpellForce: Conquest of Eo. Gra ma też mnóstwo innych mechanik, w które warto się zagłębić, tym bardziej że sposobów na osiągnięcie zwycięstwa jest kilka. Otóż musimy wypełnić trzy z sześciu wyznaczonych celów, ale które to będą, zależy już od nas. A czy wspomniałem, że nasza postać może reprezentować jedną z trzech klas postaci i że każdą z nich gra się inaczej? Tak, to naprawdę złożona produkcja.
Niestety, tworząc tak rozbudowane gry, trudno ustrzec się błędów. Studio THQ Nordic także kilka popełniło. Poza wspomnianym, nie najlepiej skonstruowanym samouczkiem należy do nich zaliczyć także niezbyt przyjazny interfejs. W połączeniu z brakiem polskiej wersji językowej stanowi to kolejną barierę, która dla części graczy będzie nie do pokonania. Muszę wspomnieć także o kiepskiej sztucznej inteligencji. Przeciwnicy zachowują się często nieroztropnie, niezależnie od tego, który z pięciu poziomów trudności wybierzemy.
Tym niemniej SpellForce: Conquest of Eo to kawał dobrej strategii turowej, która powinna przypaść do gustu wszystkim miłośnikom 4X oraz klimatów fantasy. Myślę, że szybko zatoniecie w rozległym i klimatycznym (w dużej mierze za sprawą atrakcyjnej oprawy) świecie i nie opuścicie go przez co najmniej dwadzieścia kilka godzin.