Shin Megami Tensei V, czyli ponura wizja Tokio przyszłości

​Wreszcie doczekaliśmy się pełnoprawnej kontynuacji serii Shin Megami Tensei. Znów możemy przepaść na dziesiątki godzin.

Megami Tensei to całe uniwersum, które w dużym stopniu zarezerwowano wyłącznie dla konsol Nintendo. Co prawda spin-offy z cyklu Persona (które z czasem przerodziły się w odrębną serię) można znaleźć na większości popularnych platform, ale już Shin Megami Tensei 4 powstało wyłącznie z myślą o 3DS-ie, a "piątka" trafiła jedynie na Switcha. To absolutny must-have dla posiadaczy Pstryczka, którzy upodobali sobie japońskie RPG-i.

Shin Megami Tensei V przenosi nas do Tokio i rozpoczyna się w momencie, w którym główny bohater udaje się do szkoły. Jednak nie dajcie się zwieść. To nie luźna historyjka o studentach ani żadna Persona, tylko poważna (choć w typowy dla Japończyków sposób przerysowana), mroczna opowieść o ratowaniu resztek ludzkości przed zastępami potworów. Niedługo po rozpoczęciu gry trafiamy do alternatywnej wersji japońskiej stolicy, gdzie toczy się walka pomiędzy aniołami i demonami. Protagonista w niewyjaśniony sposób łączy się z bytem zwanym Aogami i staje się Nahobino, czyli kimś w rodzaju pół człowieka, pół demona. I tak rozpoczyna się jego długa przeprawa przez ocean najróżniejszych stworów.

Reklama

Jeśli graliście do tej pory w inne gry studia Atlus, wiecie, że nia macie się co spodziewać spektakularnie opowiedzianej historii. W Shin Megami Tensei V po burzy, do której dochodzi na samym początku, przechodzi w narrację wręcz ospałą. Gracz zostaje zmuszony do powolnego zgłębiania kolejnych wątków, co może potrwać pięćdziesiąt, sześćdziesiąt albo i więcej godzin. Co ważne, po drodze dokonujemy szeregu decyzji, które wpływają na zakończenie fabuły. Świat gry wpisuje się w gatunek współczesnego dark fantasy. Potrafi zachwycić zarówno obrazem, jak i dźwiękiem (niektóre utwory są wręcz transowe). Także kreacje demonów zasługują na pochwałę, choć niektóre z nich osoby niezaprzyjaźnione z japońską twórczością uznają za przesadzone. Ja natomiast żałuję, że w Shin Megami Tensei V główny bohater jest niemową. Wiem, że to standard dla Japończyków, ale dla mnie to w dalszym ciągu po prostu defekt. Sprawę uratowałyby ciekawe i dające się polubić postacie poboczne, ale z tymi też jest problem. NPC-e to mocno przerysowane charaktery, które - pomimo przejaskrawienia - lepiej czują się na drugim lub nawet na trzecim planie.

Niektórzy określają Shin Megami Tensei V mianem "mrocznych Pokemonów". Jest w tym sporo prawdy. Gra koncentruje się na eksplorowaniu świata, rozwijaniu drużyny demonów (które wcielamy do naszej zgrai... rozmawiając z nimi i przekupując je podarkami), prowadzeniu walk z grupami przeciwników oraz wykonywaniu najróżniejszych zadań - obowiązkowych i opcjonalnych. W przeciwieństwie do poprzedniej odsłony w "piątce" poruszamy się nie po losowo generowanych korytarzach, a po otwartej przestrzeni, która często zachęca do poruszania się nie tylko w poziomie, ale i w pionie.

Ale Shin Megami Tensei V daje dużo swobody nie tylko w eksploracji. Gra wręcz pęka w szwach od możliwości i niuansów, w które warto się zagłębić. Jest w niej ogrom przedmiotów do zdobywania i kupowania, umiejętności do nauczenia (zarówno siebie, jak i demonów), miejsc do odwiedzenia w poszukiwaniu skarbów, cudów do odblokowania w starciach z bossami czy łask, które spływają na nas, gdy odnajdziemy wyznaczoną liczbę stworków zwanych mimanami. Sam rozwój postaci i demonów to niemal gra w grze. Jest tu tyle opcji wzmacniania, kształtowania czy łączenia (jeden demon dodać drugi demon równa się...), że można się w nich pogubić. Jednak gdy już opanujemy tę sztukę, czeka nas duuużo satysfakcji.

Shin Megami Tensei V to gra wymagająca. Co prawda starcia rozgrywają się w turach, dając nam sporo czasu na zastanowienie przed każdym kolejnym posunięciem, ale - z drugiej strony - każdy zły ruch może okazać się brzemienny w skutkach. Demony rzadko wybaczają błędy. Nawet gdy wydaje nam się, że potyczkę mamy pod kontrolą, wystarczy chwila nieuwagi, abyśmy skończyli tragicznie. Zawsze musimy porządnie przeanalizować, z kim walczymy, jaki rodzaj ataku będzie najskuteczniejszy, czy lepiej się wzmocnić lub uleczyć, czy może postawić wszystko na jedną kartę i przypuścić szturm całą czteroosobową (czteropotworową?) drużyną etc. Na szczęście autorzy przygotowali też poziom trudności "casual", dzięki któremu z grą mogą zapoznać się nawet zupełni nowicjusze. Zabawa na nim jest naprawdę przystępna. Co innego na "hardzie".

Tak jak do tej pory, w starciach kluczowe jest eksperymentowanie z różnego rodzaju atakami stosowanymi przeciwko konkretnym typom przeciwników. Gdy walczymy po raz pierwszy z danym demonem, nie wiemy, jakie są jego silne i słabe strony - musimy się tego dowiedzieć, sprawdzając empirycznie. Członkowie naszej drużyny poza zwykłymi ciosami mogą wyprowadzać ataki specjalne reprezentujące różne "żywioły", takie jak ogień, lód, moc czy klątwa. Jeden przeciwnik będzie podatny na ogień, ale całkiem odporny na lód, drugi odwrotnie, trzeci zareaguje jeszcze inaczej... Na szczęście gdy już dowiemy się, co działa na danego delikwenta, a co nie, gra nam o tym przypomni przed wyprowadzeniem każdego ataku.

Shin Megami Tensei V to kontynuacja wieloletniego cyklu, na którą czekali wszyscy jego fani. Po czterech latach przerwy otrzymaliśmy kolejnego świetnego japońskiego RPG-a, osadzonego w mrocznym uniwersum pełnym demonów, dającego graczowi mnóstwo swobody (w rozwijaniu głównego bohatera i jego drużyny) i ćwiczącego szare komórki podczas każdej potyczki. Absolutny must-have dla miłośników gatunku, ale raczej tylko dla tych cierpliwych i lubiących turowe systemy walki. Potyczek w Shin Megami Tensei V jest wiele, że naprawdę trzeba je polubić, aby nie zacząć się nudzić po paru godzinach. Szkoda też, że osoby nieznające języka angielskiego mogą mieć problemy ze zrozumieniem nawet podstawowych kwestii. Ale do tego w przypadku gier na konsole Nintendo zdążyliśmy się już przyzwyczaić.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama