Shakedown Hawaii - recenzja

Shakedown Hawaii /materiały prasowe

​Znasz Briana Provinciano? To samodzielny dweloper, który dał się poznać za sprawą 8-bitowej Retro City Rampage, inspirowanej pierwszymi częściami GTA.

Jeśli tęsknisz za zabawą typową dla tych kultowych odsłon Grand Theft Auto, koniecznie wypróbuj - prawdopodobnie przepadniesz na kilka wieczorów. Albo przejdź od razu do Shakedown Hawaii - kolejnej gry w wykonaniu Provinciano, w której oprawa zamieniła się z 8-bitowej na 16-bitową, świat stał się jeszcze większy, a mechanika bardziej różnorodna. To wizja pokazująca, jak mogło wyglądać pierwsze bądź drugie GTA, gdyby studio DMA Design tworzyło je w dzisiejszych czasach.

Shakedown Hawaii opowiada historię pewnego podstarzałego biznesmena, który do niedawna prowadził rewelacyjnie prosperujące interesy. Jednak w końcu pojawił się internet, a wraz z nim konkurencja, która doprowadziła jego firmę na skraj bankructwa. Główny bohater po latach postanawia wrócić do gry i - nie wiedząc za bardzo, jak legalnie odebrać to, co kiedyś należało do niego - wpada na pomysł, aby chwycić za środki masowej destrukcji i obrócić w pył wszelkie inne działalności prowadzone na wyspie, zmuszając tym samym mieszkańców do korzystania z jego usług i produktów. No to szaloną rozwałkę czas zaczynać!

Reklama

Nie ulega wątpliwości, że Provinciano inspiruje się serią Grand Theft Auto. Shakedown Hawaii wręcz czerpie garściami z Vice City, przenosząc z niego atmosferę położonej nad oceanem metropolii, opanowanej przez gangi i bywalców rozlicznych klubów nocnych. Pomaga w tym zarówno grafika (pomimo, że - inaczej niż w Vice City - jest dwuwymiarowa), jak i udźwiękowienie (przede wszystkim synth popowa muzyka). Z kolei z GTA V autor wziął pomysł z możliwością rozgrywki trzema różnymi postaciami, pomiędzy którymi możemy się swobodnie przełączać - towarzyszy temu animacja inspirowana przebojem Rockstara. Każdy z bohaterów ma także swój wątek fabularny.

Jednak Shakedown Hawaii absolutnie nie można nazwać kopią pierwszych części GTA. Akcja gry toczy się bowiem w otwartym świecie, w którym nie tylko wykonujemy krótkie misje (jest ich w sumie ponad setka), ale także pozyskujemy nowe źródła dochodu, kupujemy kolejne budynki na wyspie, inwestujemy w rozmaite biznesy i rozwijamy je. To bardzo fajne urozmaicenie biegania, jeżdżenia i strzelania do wszystkiego, co się rusza (ta część gry, swoją drogą, także wypada całkiem nieźle), chociaż potrafi zabrać zbyt wiele czasu. Jeśli zaangażujesz się mocno w ekonomiczną stronę Shakedown Hawaii, w końcu będziesz zarządzał co najmniej kilkudziesięcioma budynkami. Chcąc przypilnować wszystkich prowadzonych biznesów, będziesz musiał spędzać nad tym całe godziny. To także efekt nie do końca przemyślanego interfejsu, w którym brakuje na przykład przemyślanych skrótów. Na szczęście zarządzanie nieruchomościami i rozwijanie interesów to w dużej mierze opcjonalna część gry.

Shakedown Hawaii został wzbogacony o pokaźną dawkę humoru. Jednak o ile w Retro City Rampage twórca nawiązywał głównie do popkultury, o tyle tym razem nabija się przede wszystkim z przywar współczesnego społeczeństwa. Pojawiają się więc żarty z systemów subskrypcyjnych, hipsterskiej mody, selfie, millenialsów czy walki o świat pozbawiony plastikowych słomek. Ważnym elementem opowiadanej historii są także wielkie korporacje. Żarty zawarte w grze potrafią rozbawić, chociaż sugeruję podchodzić do nich przynajmniej z umiarkowanym dystansem.

Shakedown Hawaii to gra stworzona z myślą o osobach, które szukają prostej, niewyszukanej rozgrywki, pozwalającej odnaleźć odprężenie po ciężkim dniu w pracy. Chociaż autor pokusił się o wprowadzenie warstwy ekonomicznej, to jednak większość czasu spędzamy tutaj na bieganiu, jeżdżeniu i strzelaniu (generalnie - robieniu nie lada rozwałki), które - choć trochę monotonne - potrafią sprawić sporo frajdy. Żałuję natomiast, że Provinciano nie pokusił się o ciekawszy scenariusz. Pole do popisu na tym tle było naprawdę szerokie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy