Shadow Warrior
Polakom strzelanki naprawdę wychodzą. Świetny Painkiller, bardzo dobry Bulletstorm, niezły Hard Reset, a teraz do tego grona dołącza pozytywna niespodzianka w postaci Shadow Warrior.
Jeśli tytuł nowej gry studia Flying Wild Hog (autorzy wspomnianego Hard Reset), to słusznie. Shadow Warrior to remake shootera z 1997 roku, który nie przebił się wprawdzie na pierwsze strony branżowych czasopism i nie wyróżniał niczym szczególnym, ale uchodzi za jedną z lepiej wykonanych strzelanek tamtego okresu. Ci, którym spodobała się krwawa jatka z Lo Wangiem w roli głównej, mogą czuć się w tym roku rozpieszczeni. W maju na Steamie udostępniono za darmo oryginał, a teraz do sprzedaży trafiła odświeżona wersja gry. Nie jest to kopia w nowocześniejszej oprawie, tylko pełnoprawny produkt, jedynie inspirowany pierwowzorem. I to naprawdę dobry!
W remake'u Shadow Warrior w roli głównego bohatera osadzono ponownie Lo Wanga, ale tym razem nie jest on ochroniarzem, a chłopcem na posyłki Mistrza Zilla. Ma właśnie odkupić za duże pieniądze drogocenną katanę, ale wszystko idzie niezgodnie z planem. Bohater zostaje pojmany, a do tego w międzyczasie dochodzi do inwazji piekielnych istot. Aby przeżyć, Lo Wang wchodzi w spółkę z demonem imieniem Hoshi i niedługo później trafia w wir wojny. Tak zaczyna się wielka jatka, w której naszym głównym przeciwnikiem staje się Mistrz Zilla. Ciąg dalszy fabuły poznajemy za sprawą animowanych cutscenek. Scenariusz jest niezły i choć nie wychodzi na pierwszy plan, należy go zdecydowanie zaliczyć do zalet polskiej produkcji.
Jednak to, co w Shadow Warrior najważniejsze, to... dobra zabawa. W starym, ale nie przestarzałym stylu. Z walk przyjemność można wyciskać niczym sok z pomarańczy. Niezależnie od tego, czy strzelamy z jednego z dostępnych rodzajów broni (wśród nich znajdujemy karabiny, strzelby, miotacz ognia czy kuszę), czy wywijamy śmiercionośną kataną (mój zdecydowany faworyt!), czy korzystamy z magicznych mocy, zabawa jest pierwszorzędna. W każdym pojedynku jesteśmy oceniani. Cały czas walczymy nie tylko o życie, ale również o pieniądze, kryształy Ki oraz karmę. Te wszystkie przeznaczamy na rozwój głównego bohatera, jego specjalnych umiejętności czy broni. To dodatkowo napędza chęć dalszej zabawy.
Shadow Warrior to gra w pełni liniowa. Kolejne etapy składają się z sekwencji korytarzy i pomieszczeń, które przemierzamy, co i rusz pokazując wrogom, gdzie ich miejsce. Czasem musimy znaleźć klucz, aby otworzyć drzwi do kolejnej części planszy. A kolejna część planszy to następni przeciwnicy do pokonania. I tak na okrągło. Raz na czas toczymy pojedynki z bossami, ale uważam, że akurat nad tym elementem twórcy powinni jeszcze popracować. Cieszy, że zawarli na planszach mnóstwo sekretnych miejsc do odkrycia (jeśli chcecie "zaliczyć" je wszystkie, będziecie się musieli wysilić), ale motywacja do tego, aby się za nimi rozglądać, jest, powiedzmy sobie szczerze, przeciętna.
Flying Wild Hog nawiązało do oryginału także, jeśli chodzi o stylistykę. Gra odznacza się charakterystycznym poczuciem humoru, bogatym w nawiązania do popkultury. Gwarantuję wam, że podczas zabawy nieraz się uśmiechniecie. Czerpanie przyjemności ze strzelania i wywijania kataną ułatwia także oprawa - i mam tu na myśli zarówno grafikę, jak i udźwiękowienie. Nie jest to może najwyższy poziom, znany z wysokobudżetowych produkcji, ale Flying Wild Hog wykonało kawał dobrej roboty. Otoczenie jest bogate w szczegóły, postacie poruszają się płynnie, a walkom towarzyszom efektowne animacje. Przygotujcie się także na latające dookoła, odcięte kończyny oraz przelewające się hektolitry krwi (uprzedzam na wypadek, gdybyście mieli słabe nerwy).
Shadow Warrior to dla mnie jedna z największych niespodzianek ostatnich miesięcy. Jest ona tym przyjemniejsza, że odpowiadają za nią Polacy. Studio Flying Wild Hog pokazało, że wie, jak się tworzy oldschoolowe strzelanki, i jeśli tylko tęsknisz za Doomem, Bloodem czy oryginalnym Shadow Warrior, powinieneś koniecznie kupić polski remake. Czeka cię kilkanaście godzin radosnego strzelania i wymachiwania kataną.