Serial Cleaners - recenzja. Czy miejsce po zbrodni zostało dobrze wysprzątane?

​Serial Cleaner z 2017 roku przyciągał świeżym pomysłem. Gra osiągnęła spory sukces, sprzedając się w nakładzie miliona kopii w ciągu trzech lat od premiery.

To świetny wynik, jak na niezależną produkcję. W sequelu zatytułowanym Serial Cleaners koncepcja nie jest już całkiem świeża, ale gra wciąż wydaje się interesującą odmianą od typowych strzelanek, przygodówek czy RPG-ów. Kontynuacja bazuje na tym samym pomyśle, co poprzedniczka. Wcielamy się w niej w tytułowych seryjnych "sprzątaczy". Ale nie sprzątamy śmieci. Sprzątamy po seryjnych zabójcach, którzy zostawiają na miejscu zbrodni różnego rodzaju ślady - dowody, zwłoki i posokę.

W Serial Cleaners ponownie otrzymujemy jeden tryb rozgrywki. To kampania składająca się z dwudziestu misji, połączonych ze sobą historią - początkowo interesującą, a z czasem coraz bardziej nużącą. Na każdym etapie trafiamy do innej lokacji. Odwiedzamy m.in. więzienie, komisariat policji czy pokład statku. Pierwsze zadania są raczej proste, ale później poziom trudności rośnie. Strażników utrudniających nam zadanie jest coraz więcej (a jak pewnie się domyślacie, musimy ich unikać jak ognia). Pojawiają się też kamery.

Reklama

Gameplay w Serial Cleaners to wciąż największy wyróżnik tej gry. Tym razem twórcy oddali w nasze ręce nie jednego, a kilku "sprzątaczy". Jest wśród nich Hal, który ćwiartuje zwłoki tak, by policjanci po zobaczeniu ich stracili przytomność. Jest Leti, która przeskakuje i przesuwa przeszkody. Jest też Bob, który owija denatów tak, że cywile nie mogą ich zobaczyć. Czwartym do brydąza jest Viper, hakerka potrafiąca przeciskać się przez szyby wentylacyjne.

Cztery postacie o odmiennych umiejętnościach zwiększają różnorodność zabawy, ale ta w dalszym ciągu stanowi piętę achillesową gry. Choć odwiedzamy różne lokacje i kierujemy różnymi "sprzątaczami", ciągle robimy to samo, przez co zaczynamy się w końcu nudzić. Kolejny problem to sztuczna inteligencja. Strażnicy, którzy mają za zadanie nas złapać, zachowują się idiotycznie. Czasem nie zauważają, że przebiegliśmy przed ich oczami, a nawet gdy nas wykryją, wystarczy, że uciekniemy i odczekamy chwilę, aby wszystko wróciło do normy.

Serial Cleaners doczekało się bardziej efektownej, trójwymiarowej oprawy graficznej. Postmodernistyczna estetyka przywodzi nieco na myśli doskonałe Disco Elysium. Otoczenie jest przyjemne dla oka i pełne szczegółów, a zarazem czytelne. Czasem musimy tylko użyć tzw. zmysłu sprzątacza, aby wykryć trudne do dostrzeżenia plamy krwi. Ale poza tym nietrudno zorientować się w sytuacji.

Do gustu przypadła mi także wprowadzająca nieco senną atmosferę jazzowa muzyka. Autorzy umiejętnie oddali atmosferę detektywistycznych historii rodem z lat dziewięćdziesiątych. Niemile zaskoczył mnie natomiast brak polskiej wersji językowej. W polskiej grze?!

Serial Cleaners wciąż wzbudza zainteresowanie pomysłem, wprowadza nieco większą różnorodność w rozgrywce, dodaje do tego atrakcyjną oprawę, ale to nie wystarczyło, aby utrzymać moje zainteresowanie przez dwadzieścia misji. Powtarzalne zadania w końcu zaczynają nudzić, a kiepska sztuczna inteligencja sprawia, że satysfakcja z osiąganych celów jest stosunkowo mała; nie pomaga to też w budowie immersji. Tym niemniej produkcja studia Draw Distance może zainteresować miłośników skradanek, którzy chcieliby odpocząć choć przez chwilę od gatunków głównego nurtu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama