Satellite Reign - ciemność, nieśmiertelność i walka o patent

Podczas gdy wyczekiwaliśmy z niecierpliwością sequela kultowego Syndicate od Electronic Arts...

... wymarzoną grę dostaliśmy od kogoś zupełnie innego. I jest to nie lada zaskoczenie, bo mowa o debiutanckim projekcie niewielkiego studia 5 Lives. Jego założyciele postanowili, że jego pierwszym projektem będzie próba wskrzeszenia wspomnianego Syndicate. Co prawda kultowa gra z 1993 roku doczekała się już sequela, ale nie zadowolił on fanów. No, ale nie dziwota, skoro strategię czasu rzeczywistego postanowiono przerobić na... FPS-a. Tymczasem opracowany przez 5 Lives Satellite Reign wygląda właśnie tak, jak powinna wyglądać kontynuacja Syndicate.

Reklama

Podobieństwa zaczynają się już w samym uniwersum. Satellite Reign przenosi nas do cyberpunkowego świata, w którym panują wieczne ciemności (a przynajmniej my nie mamy okazji zobaczyć promieni słońca), rozświetlane jedynie przez różnokolorowe ciemności. Jedna z największych korporacji - Dracogenics - opatentowała właśnie to, na co ludzkość czekała od zawsze - sposób na nieśmiertelność (polega on na przenoszeniu naszego jestestwa do nowego ciała, gdy stare zacznie odmawiać posłuszeństwa). Jej konkurencja zamierza jednak wykraść tę metodę. Zadanie nie jest łatwe, dlatego firma wynajmuje w tym celu wyspecjalizowaną grupę agentów, którą kieruje nie kto inny, jak gracz. I tak zaczyna się nasza przygoda w Satellite Reign.

Nie tylko uniwersum, ale także rozgrywka jest w Satellite Reign prawie taka sama, jak w Syndicate. 5 Lives opracowało strategię czasu rzeczywistego, w której bierzemy udział w kolejnych misjach - włamaniach do siedzib firm czy banków, kradzieżach ważnych informacji czy technologii bądź zabójstwach określonych osób (co ciekawe, o kolejności ich wykonywania decydujemy my). Gra nie prowadzi nas za rączkę i daje dość sporo swobody. W zależności od naszego nastawienia i upodobań, możemy przekradać się za plecami strażników oraz kamer i po cichu włamywać się do systemów, ale też zdecydować się na otwartą strzelaninę, bez jakichkolwiek ceregieli. Lokacje, które odwiedzamy, oferują kilka ścieżek, którymi możemy podążać. Musimy decydować, z którego wejścia oraz którego wyjścia chcemy skorzystać. Właśnie takich możliwości oczekujemy od tego typu gier!

Agenci, których kontrolujemy, zostali przedstawieni przy użyciu szeregu statystyk, a do tego wyposażeni w całkiem sporą liczbę rodzajów broni, wszczepów i gadżetów, które zwiększają nasze możliwości podczas misji. Na początku jest ich stosunkowo niewiele, ale z czasem odblokowujemy coraz to nowe, prowadząc badania, a nasi podwładni rozwijają się, zdobywając doświadczenie (w dość krótkim czasie zdobywamy dostęp do klonów, dzięki którym możemy przyspieszać rozwój postaci). Agenci mają różne predyspozycje - jeden jest doskonałym hakerem, drugi cichym zabójcą, a trzeci sprawdza się doskonale w otwartej walce.

Właśnie, walka. Starcia w Satellite Reign - podobnie jak reszta gry - toczą się w czasie rzeczywistym i są naprawdę dynamiczne. Ich uczestnicy chowają się za osłonami, wystrzeliwują setki (jeśli nie tysiące) pocisków, a nasi przeciwnicy starają się dostosowywać do sytuacji, okrążając nas czy wzywając posiłki. Jednak nie zawsze zachowują się mądrze. Sztuczna inteligencja w produkcji 5 Lives nie zawodzi może często, ale niekiedy jej się to zdarza i dostrzegłby to nawet niedzielny gracz. Warto nadmienić także, iż w Satellite Reign nie każde spotkanie z potencjalnym wrogiem kończy się walką. Jeśli strażnicy nas dostrzegą, to najpierw nas zatrzymają (nasi agenci podnoszą wtedy ręce i klękają). Jeśli nie wyciągniemy wtedy broni, to albo zostaniemy pouczeni, albo będziemy mogli wręczyć łapówkę, albo zostaniemy "wyprowadzeni" z danego miejsca.

Satellite Reign wcale nie wygląda na produkcję niewielkiego, debiutującego studia. 5 Lives zaprojektowało wszystkie lokacje z bardzo dużą dbałością o różnorodność i szczegóły (wszędzie pełno futurystycznych reklam, porozrzucanych śmieci, przechadzających się mieszkańców etc.). Świat, do którego trafiamy, jest mroczny, ale jednocześnie kolorowy. Wszędzie pełno różnokolorowych neonów, tworzących przyjemne dla oka kompozycje. A jeszcze ciekawiej robi się podczas starć, którym towarzyszą efektowne, rozświetlające otoczenie wystrzały. Gra jest niezwykle klimatyczna. Cyberpunkową atmosferę podkreśla jeszcze bardzo dobre udźwiękowienie (mowa zarówno o odgłosach, jak i o ścieżce dźwiękowej).

5 Lives stworzyło grę, którą spokojnie można by zatytułować Syndicate 2 (albo 3, jeśli liczyć Syndicate Wars). To świetna, cyberpunkowa strategia czasu rzeczywistego, która przypadnie do gustu wszystkim miłośnikom tego gatunku i tych klimatów. Jedyny większy minus tej produkcji (nie licząc wspomnianych błędów w działaniu sztucznej inteligencji) to niedostatecznie rozwinięta warstwa fabularna. To uniwersum zasługuje na znacznie ciekawsze rozwinięcie i zgłębienie. No cóż, może w "dwójce"?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama