Resident Evil Village – recenzja

Resident Evil Village /materiały prasowe

​Przyznam, że z obawą przyjąłem doniesienia o tym, że studio Capcom nie chce, aby ósma odsłona serii Resident Evil była tak straszna, jak poprzedniczka. Owszem, "siódemka" momentami przyprawiała o palpitacje serca, ale czy nie tego właśnie oczekują gracze sięgający po survival horror? W końcu mogłem przekonać się osobiście, czy "ósemka" rzeczywiście straszy mniej.

Resident Evil Village to kontynuacja historii rozpoczętej w poprzedniej części. Jej głównym bohaterem jest Ethan Winters, który po tragicznych przeżyciach w Luizjanie przenosi się wraz z żoną Mią do Europy, gdzie planują rozpocząć nowe życie. We troje, wszak na świat przychodzi ich córka, Rose. Jednak po trzech latach od przeprowadzki demony przeszłości znów wyciągają w ich kierunku swoje szpony. Ethan trafia do pewnej rumuńskiej wioski, by odzyskać porwane dziecko. Okazuje się, że tajemniczym miejscem władają złowrogie siły. W okolicy aż roi się od żądnych krwi wampirzyc.

Reklama

Atmosfera w Resident Evil Village od pierwszej chwili jest gęsta niczym budyń godzinę po wystygnięciu. Wioska skrywa liczne tajemnice, które odkrywamy, odczuwając raz po raz napięcie. Na strach też jest miejsce, ale twórcy rzeczywiście wprowadzili więcej spokojniejszych fragmentów niż poprzednio. Nowy Resident Evil potrafi nastraszyć, ale nie robi tego aż tak agresywnie. Ale klimat i opowiedziana historia zachwycają. Trudno nie poczuć się nieswojo, wkraczając do opuszczonych, rozpadających się chat, gdy spod naszych butów wydobywa się dźwięk skrzypiących desek, a od strony okien dobiega koszmarny świst wiatru. A to tylko cząstka spośród atrakcji przygotowanych przez Capcom.

Formuła rozgrywki nie zmieniła się od ostatniego razu. Wciąż eksplorujemy lokacje, patrząc na świat oczami Ethana. Zbieramy przedmioty, łączymy je ze sobą, wykorzystujemy w odpowiednich miejscach, rozwiązujemy łamigłówki, oglądamy cutscenki (swoją drogą, fantastycznie wyreżyserowane), kryjemy się przed stworami, a od czasu do czasu walczymy. Nie, nie od czasu do czasu. Walczymy często. Resident Evil Village zmusza nas do odpierania ataków wrogów częściej niż "siódemka". I to mam twórcom nieco za złe. Uważam, że szkodzi to atmosferze. Oczywiście nie chodzi o to, że gra zmieniła się w strzelankę. Amunicja w dalszym ciągu jest mocno ograniczona, a Ethan nie zyskał nadludzkich mocy, ale w mojej opinii starć mogłoby być mniej. Co nie zmienia faktu, że niektóre z nich są spektakularne. Projekty wrogów to element, z którego Capcom od zawsze słynął, i w Resident Evil Village otrzymujemy kolejny tego dowód. I nie mam tutaj na myśli wyłącznie sławnej już Lady Dimitrescu.

Przed premierą sieć obiegły doniesienia, że Resident Evil Village to gra nawet na 14-15 godzin. Niestety, niewiele w tym prawdy. Przejście samego wątku głównego to kwestia 9-10 godzin. A nawet jeśli zaangażujecie się w odkrywanie wszystkich, najdrobniejszych sekretów, nie sądzę, że spędzicie z padem w dłoniach więcej niż 12 godzin. Jednak stopień nasycenia gry atmosferą, akcją oraz wydarzeniami, które przeżywa się z rozdziawionymi ustami, jest tak duży, że te, powiedzmy, średnio 10 godzin potrzebne na ukończenie przygody to według mnie czas w zupełności satysfakcjonujący. Tym bardziej, że odwiedzane w jej trakcie lokacje są bardziej różnorodne niż można było się spodziewać, oglądając przedpremierowe materiały. Wioska oraz zamek Lady Dimitrescu to nie wszystkie miejsca przygotowane przez twórców. Ale nie będę pisał nic więcej, by nie popsuć wam zabawy. Dodam tylko, że wśród dostępnych lokacji pojawiła się jedna większa, dająca całkiem sporo swobody.

Resident Evil Village na przedpremierowych gameplayach wyglądał świetnie i okazuje się, że nie były one ani odrobinę przekłamane. Najnowszy horror Capcomu przechodziłem na PlayStation 5 i muszę przyznać, że podczas zabawy mogłem w końcu zobaczyć next-genową jakość. Wcześniej żadna gra nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Świetne, szczegółowe projekty lokacje, postacie wyglądające jak żywe, spektakularne efekty cząsteczkowe, takie też oświetlenie i cieniowanie, ray tracing, wysoka rozdzielczość, a do tego stałe 60 klatek na sekundę - coś pięknego! Żeby tego było mało, Resident Evil Village na PlayStation 5 wczytuje się po prostu błyskawicznie (na Xboksach Series X loadingi są wyraźnie dłuższe).

Przez pewien czas myślałem, że napiszę, iż Resident Evil Village trzyma poziom wyznaczony przez poprzednią część serii. Jednak ostatecznie doszedłem do wniosku, że pod pewnymi względami podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Gra jest większa, ładniejsza i odnoszę też wrażenie, że ciekawsza. Straszy może mniej i trochę w niej za dużo akcji, ale to w dalszym ciągu horror przez wielkie "h". Panie i panowie z Capcom udowodnili po raz kolejny, że są mistrzami gatunku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Resident Evil Village
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy