Już od dawna mieliśmy ochotę przypomnieć sobie Resident Evil 2, ale - przyznajemy bez bicia - odstraszało nas i archaiczne sterowanie, i przestarzała grafika. Na szczęście Capcom wpadł na pomysł stworzenia remake'u.
Nowy Resident Evil 2 to nie remaster, ale nawet nie remake. A przynajmniej nie taki, jak możecie sobie wyobrażać. Jeśli myślicie, że Capcom jedynie opracował na nowo grafikę, to jesteście w błędzie. To praktycznie nowa gra, która z pierwowzoru bierze głównie bohaterów, lokacje i ogólne założenia fabularne. A poza tym oferuje zupełnie nowe doświadczenia. Jest nowoczesna (młodsi gracze mogliby się nie zorientować, że to remaster gry sprzed dwudziestu lat), ale zarazem pozwala poczuć ducha klasyki konsolowo-komputerowego horroru.
Podobnie jak w oryginale, w Resident Evil 2 przenosimy się do Raccoon City, fikcyjnego miasta położonego gdzieś w Stanach Zjednoczonych. To tutaj wybuchła tajemnicza epidemia, w wyniku której mieszkańcy zaczęli zmieniać się w krwiożercze zombie. Przedstawiona w remake'u (dla ułatwienia będziemy jednak używać tego określenia) historia w swoim ogólnym zarysie pozostała nienaruszona, ale twórcy to i owo postanowili zmienić. Czy to dobrze? Dla osób, które pamiętają oryginał, na pewno tak, bo mogą liczyć na kilka niespodzianek. A dla tych, którzy nie pamiętają? Oni powinni docenić przede wszystkim to, że dzięki przeprowadzonym zabiegom autorzy dodali przedstawionej historii dynamiki i filmowości (oryginał był jednak mocno statyczny).
Jak w pierwowzorze, w remake'u mamy do przejścia dwie kampanie fabularne. W pierwszej wcielamy się w policjanta -Leona Kennedyego, a w drugiej w studentkę szukającą swojego zaginionego brata (również policjanta) - Claire Redfield. Obie postacie spotykają się już na samym wstępie i ich wątki przenikają się wzajemnie, co stanowi dodatkowy smaczek. Nie będzie to jednak oczywiście żadna niespodzianka dla tych, którzy grali w oryginał. O wiele bardziej odczuwalne będą dla nich zmiany, do których doszło w samej rozgrywce.
Choć główne założenia pozostały takie, jak przed ponad dwudziestu laty (Resident Evil 2 to w dalszym ciągu survival horror, w którym "survival" jest równie ważny, co "horror", oraz w którym eksploracja i zagadki są nie mniej istotne niż starcia z zombie), to jednak w nową wersję gra się inaczej. Przede wszystkim wynika to ze zmiany perspektywy - zamiast oglądać bohatera/bohaterkę ze statycznych ujęć kamery, robimy to cały czas w widoku zza pleców. Jest to oczywiście o wiele wygodniejsze, tym bardziej, że cały czas mamy możliwość swobodnego rozglądania się. Ktoś może zarzucić, że przez to gra stała się mniej straszna. Nie powiedzielibyśmy - Resident Evil 2 trzyma w napięciu i straszy w sposób niepozostawiający nic do życzenia.
To zasługa umiejętnie zrealizowanych jump scare'ów, dobrze rozmieszczonych zombiaków, podkręconego tempa ich poruszania się oraz odporności, mocno ograniczonej amunicji i środków leczących (jeśli możemy, lepiej unikać walki) czy limitowanego miejsca w ekwipunku (można je wprawdzie zwiększyć, odnajdując torby, ale i tak wszelkie nadwyżki lepiej zanosić od razu do którejś ze skrzyń), ale przede wszystkim odnowionej grafiki, opartej na silniku RE Engine, znanym z Resident Evil 7. Gra w nowym wydaniu jest nie do poznania. Na nowo zaprojektowano wszystko - głównych bohaterów, modele zombiaków, każdą z lokacji - a do tego wzbogacono o całą gamę widowiskowych efektów, spośród których najważniejszą rolę odgrywają światła i cienie (sam sugestywnie rzucany pod wpływem światła z latarki cień potrafi podnieść ciśnienie).
Resident Evil 2 nie byłby tak wzorowym horrorem, gdyby nie udźwiękowienie. Nie gra ono wprawdzie pierwszych skrzypiec, przeważnie nie narzuca się, jest gdzieś na drugim planie (trzeba przyznać, że autorzy umiejętnie operują ciszą), ale gdy tylko trzeba, włącza się w mgnieniu oka i robi swoją robotę. Ale nawet gdy jest gdzieś w tle, nie daje nam prawie nigdy spokoju, transportując do naszych uszu niepokojące odgłosy - zawodzenie, skrzypienie, trzaski, syki...
Gdyby każdy remake wyglądał tak, jak Resident Evil 2, w zasadzie moglibyśmy cały czas ogrywać tytuły sprzed dwóch dekad. Jak widać, po gruntownej rekonstrukcji mogą się zupełnie nie różnić od nowoczesnych produkcji, a jednocześnie czerpią z bardzo udanych wzorców, które prawdopodobnie nigdy się nie zestarzeją. Jeśli marzycie o survival horrorze jak za dawnych, dobrych lat, ale jednak w nowoczesnym wydaniu, biegnijcie do sklepu, jakby goniło was stado zombie.