Rambo: The Video Game

John Rambo to postać wręcz kultowa dla kina akcji. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy dowiedzieliśmy się, że opracowanie wirtualnej adaptacji jego przygód powierzono zespołowi z... Krakowa.

Studio Teyon Games do tej pory dało się poznać wyłącznie jako deweloper Heavy Fire z 2011 roku. O ile ktoś w ogóle o tej produkcji słyszał. Krakowska firma przy okazji Rambo: The Video Game miała wreszcie okazję wypłynąć na szerokie wody. Czy udało się ją wykorzystać? Nie do końca, ale naszym zdaniem nie jest tak źle, jak pisze się w niektórych częściach internetu. Przyjrzyjmy się bliżej zakręconej czuprynie Rambo...

W Rambo: The Video Game mamy okazję przypomnieć sobie wydarzenia opowiedziane w trzech pierwszych filmach z serii, choć w trochę odmienionej wersji (to znaczy zwykle jeszcze bardziej krwawej). Podczas trwającej kilka godzin kampanii odwiedzamy takie miejsca, jak Wietnam czy Afganistan. Każdy miłośnik Rambo na pewno z chęcią zobaczy jeszcze raz wydarzenia ze swoich ulubionych filmów. Tym bardziej, że twórcy wykorzystali w grze ścieżkę dźwiękową oraz dialogi, których słuchaliśmy na ekranach naszych domowych telewizorów. Ba, możemy w niej posłuchać nawet samego Sylwestra Stallone'a!

Czym Rambo: The Video Game tak w ogóle jest? To reprezentant zapomnianego już podgatunku tzw. strzelanek na szynach (z ang. rail shooter), w których kamera porusza się po ściśle ustalonym przez twórców torze, zaś my kierujemy celownikiem, starają się jak najszybciej załatwić jak największą liczbę wyskakujących zewsząd wrogów (rozwalamy także elementy otoczenia czy pojazdy opancerzone).

Czym lepiej nam to idzie, tym więcej punktów zdobywamy. Otrzymujemy je za każdego zabitego przeciwnika, a na przykład trafienia w głowę są dodatkowo premiowane. W podobny sposób traktowane są także serie, dlatego opłaca się eliminować wroga za wrogiem, bez przerwy na oddech. A do czego nam punkty? Poza tym, że bicie rekordów daje satysfakcję, pozwala na rozwój bohatera.

Gra czasem daje popalić, szczególnie na wyższych poziomach trudności (w sumie do wyboru są trzy), na których występuje na przykład ograniczenie liczby powrotów do ostatniego miejsca autozapisu (jeżeli nie zmieścimy się w limicie, musimy zaczynać od początku!). Ponadto autorzy miejscami utrudnili zabawę, rozmieszczając owe miejsca w dużych odstępach między sobą. Jeśli lubicie wyzwania, w Rambo: The Video Game je znajdziecie.

Przed premierą gry wydawało nam się, że pomysł twórców na powrót do przeszłości (nie chodzi o samego Rambo, tylko o rozgrywkę) odbije się im czkawką, i... niestety mieliśmy rację. Z początku bawiliśmy się całkiem nieźle, ale później z ekranu zaczynała wyłazić monotonia.

Nie pomagają quick-time-eventy, przerywniki polegające na cichym załatwianiu sprawy za pomocą łuku czy etapy, na których wsiadamy do helikoptera czy czołgu (oczywiście nie kierujemy nimi). Autorzy próbują zachęcić nas do ponownego przechodzenia misji i bicia rekordów, tymczasem już po dwóch-trzech godzinach zaczynamy mieć dosyć. Lepiej jest, gdy do zabawy przyłącza się kompan, ale na pewno nie rewelacyjnie.

Rambo: The Video Game - co tu dużo kryć - wygląda mało atrakcyjnie. Praktycznie na każdym kroku widać, że mamy do czynienia z produkcją raczej niskobudżetową. Poza tym program miewa czasem problemy z płynnością animacji, choć nie jest to przesadnie dokuczliwe.

Nie można nazwać Rambo: The Video Game grą całkiem "schrzanioną". Przeciwnie, wypadała ona według nas lepiej niż się na to zapowiadało przed premierą. Gra pomaga zrelaksować się po ciężkim dniu w pracy. Jeśli będziecie ją sobie odpowiednio dawkować, wystarczy wam nawet na cały tydzień. Pytanie tylko, czy jest to warte podyktowanej przez wydawcę ceny, która wynosi obecnie prawie 120 złotych w przypadku PC oraz prawie niecałe 170 złotych w przypadku Xboksa 360 i PlayStation 3?

INTERIA.PL