Quantum Break - recenzja
Max Payne i Alan Wake mają nowego kolegę - Jacka Joyce'a, faceta potrafiącego łamać zasady fizyki kwantowej. Najnowsza gra akcji firmy Remedy miała być jednym z największych hitów tego roku. Jak jest w rzeczywistości?
Na nową grę twórców kultowego Max Payne i uwielbianego przez wielu Alan Wake przyszło nam czekać prawie 3 lata, premierę tytułu dwukrotnie przekładano, zmieniając wiele z jego elementów, na czele z towarzyszącym grze serialem. Ale w końcu doczekaliśmy się. Gra debiutuje nie tylko na konsoli Xbox One, jak pierwotnie zapowiadano, ale również w wersji dla komputerów z systemem Windows. Czy warto było czekać?
Time is broken
Ponieważ w grach Remedy fabuła ma kluczową rolę, nie będziemy psuć wam zabawy. Jedyne co trzeba wiedzieć to tyle: w następstwie nieudanego eksperymentu z maszyną umożliwiającą podróże w czasie główny bohater, Jack Joyce, otrzymuje umiejętności manipulowania czasoprzestrzenią. W przeciągu kilkudziesięciu minut (czasu gry) Jack nauczy się, jak spowalniać czas, "zawieszając" przeciwników czasoprzestrzeni, tworzyć pole siłowe chroniące nas przed strzałami, poruszać się szybciej od wrogów (przypomina to trochę scenę z filmu "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie"), czy rzucać potężnym, kinetycznym pociskiem.
Umiejętności jest więcej, ale nie ma co zdradzać sekretów gry. Do "czasoprzestrzennego" aspektu walki należy dorzucić typowe wykorzystanie broni palnej (pistolety, strzelby, karabiny). Wyobraźmy sobie zatem strzelankę z trzeciej osoby z elementami "zaginania" czasu, o których napisałem - i mamy Quantum Break.
W sumie powyższy opis nie jest do końca zgodny z prawdą. Grę wyróżniają jeszcze dwa elementy. Pierwszym jest "klimat Remedy" - fińskie studio potrafi dać grom swój unikatowy wygląd, i tym razem nie jest inaczej. Tytuł od razu wyróżnia się bardzo filmową narracją, ciekawym klimatem oraz fantastyczną "grą aktorską" cyfrowych postaci. No właśnie, słowo "aktor" nie znalazło się tu przez przypadek. Do współpracy nad grą zaproszono relatywnie rozpoznawalnych artystów. Głównego bohatera gra Shawn Ashmore (znany z serialu "The Following"), w innych rolach zobaczymy Aidana Gillena (z "Gry o Tron") oraz Dominica Monaghana (Brandybuck z "Władcy Pierścieni" i serialu "Lost: Zagubieni").
Aktorzy nie tylko użyczyli swojego wizerunku, ale pojawiają się w serialu towarzyszącemu grze. Tak, między etapami oglądamy 4-odcinkową produkcję traktującą o głównych bohaterach oraz postaciach drugoplanowych pojawiających się w tle rozgrywki. Gracz, poprzez swoje decyzje w trakcie rozgrywki, wpływa na niektóre sceny w serialu oraz zmienia bieg wydarzeń w samej grze. Ciekawy pomysł, aczkolwiek z czasem okazuje się, ze wpływamy wyłącznie na bardzo pobocze wątki. Nie ma mowy o nieliniowości z prawdziwego zdarzenia.
Time is on my side
Remedy jest znane z robienia dobrze wyglądających gier - w przypadku Quantum Break nie jest inaczej. Jak łatwo się domyślić, najlepiej wygląda wersja na peceta, szczególnie jeśli posiadamy mocną konfigurację (NVIDIA GeForce GTX 970/AMD Radeon R9 390, 16 GB pamięci RAM i Intel Core i5). Na Xboksie One gra wygląda dobrze, ale nie prezentuje się tak efektownie jak chociażby Rise of the Tomb Raider.
Mimo wszystko, efekty towarzyszące zmianą w czasoprzestrzeni, design kolejnych etapów, oświetlenie, pietyzm w wykonaniu niektórych obiektów otoczenia i momenty, w których czas, dosłownie, staje w miejscu, a my poruszamy się z normalną prędkością, robią wrażenie na każdej z platform. Trzeba jednak zaznaczyć, że testowana wersja dla konsoli Xbox One miała różne wpadki graficzne, jak chociażby doczytujące się z poślizgiem tekstury czy rozrywanie obrazu (screen tearing).
Czy Quantum Break jest lepszą strzelanką niż Max Payne? Nie. Czy ma ciekawszą fabułę od Alana Wake’a? Nie. Czy to oznacza, że mamy do czynienia z grą nieudaną? Nie. Wręcz przeciwnie, to solidna i dobra produkcja, oferująca kilka rozwiązań, których nie mieliśmy jeszcze szansy sprawdzić. Ponadto jest to zupełnie nowa marka, a nie kontynuacja lub odgrzewanie już znanej pozycji. Trzeba zawsze chwalić twórców za odwagę i chęć stworzenia nowej marki, bo w dzisiaj zbyt wielu producentów utknęło w czasie i przestrzeni, robiąc ciągle to samo. Remedy nie ma tego problemu.