Project Warlock - recenzja

Project Warlock /materiały prasowe

​Jeśli czasem zatęsknimy za latami dziewięćdziesiątymi i zachce nam się zagrać w jedną ze strzelanek z tego okresu (Doom, Blood...), wystarczy, że skorzystamy z oferty serwisu GOG. Nie spodziewaliśmy się, że ktoś postanowi ożywić tamtą formułę i klimat w zupełnie nowej grze.

Project Warlock to pierwszoosobowa strzelanka opracowana przez rodzime, niezależne studio Buckshot Software. Gra trafiła do sprzedaży w październiku i wzbudziła spore zainteresowanie wśród miłośników retro. Nie mogliśmy jej pominąć. Po pierwsze - dlatego, że sami kochamy oldschool. Po drugie - dlatego, że to rodzima produkcja. No i w końcu po trzecie - doszły nas słuchy, że to naprawdę pierwszorzędny shooter!

W grze wcielamy się w tytułowego czarnoksiężnika, którego celem jest przetrebienie szeregów kultu przyzywającego do życia mroczne, demoniczne siły. Jeśli idzie o fabułę, to nie potrzeba nic więcej - tyle wystarczy, aby dać nam pretekst do przemierzania kolejnych lokacji i wycinania w pień kolejnych stworów. Autorzy przygotowali szereg rozdziałów, które to z kolei podzielono na pomniejsze etapy, zaś na końcu każdego rozdziału czeka na nas - jak to w oldskulowym shooterze - starcie z bossem, podczas którego naprawdę się spocimy.

Reklama

Plansze zostały zaprojektowane w sposób taki jak dawniej, czyli mocno korytarzowy oraz sprawiający, że nietrudno się zgubić. Na każdym kroku natrafiamy na wrogów, których możemy atakować zarówno przy użyciu broni palnej, jak i białej (poza bardziej standardową, jak siekiera, rewelower czy strzelba, możemy wykorzystać także mniej konwencjonalną, jak magiczna różdżka). Niezależnie od tego, jaki sposób wybierzemy, powinniśmy czerpać z eksterminacji dużo przyjemności. Oglądanie pokonywanych wrogów (których jest tutaj całe mnóstwo, od pająków i nietoperzy po zombie czy... yeti) daje także satysfakcję, co z kolei jest zasługą przede wszystkim wysokiego poziomu trudności. O ile na tym najniższym jesteśmy jeszcze w stanie grać w miarę casualowo, o tyle na każdym wyższym zaczyna się robić naprawdę gorąco (najwyższy to już nie lada wyzwanie dla purystów gatunku).

Project Warlock czerpie garściami z lat dziewięćdziesiątych, ale dokłada do tego także trochę z nowożytnych gier. Przede wszystki mamy na myśli rozwój postaci. Zabijając potwory oraz odnajdując skarby, zbieramy doświadczenie, które następnie możemy wymieniać na punkty do statystyk, umiejętności (jak szybsze leczenie), zaklęcia (jak burza z piorunami czy magiczny dynamit), a także ulepszenia broni (nad którymi zawsze warto dobrze się zastanowić, gdyż za każdym razem musimy dokonywać wyboru, którego później nie da się już odwrócić). Nie jest to jakiś superskomplikowany system, ale wystarczy, by jeszcze skuteczniej wciągnąć nas w rozgrywkę.

Project Warlock wygląda i brzmi tak, jak powinien, czyli jakby powstał w latach dziewięćdziesiątych. Oczywiście są pewne elementy, które sugerują, że to nowoczesna produkcja, ale to tylko szczegóły. Na pierwszy rzut oka trudno ją odróżnić od protoplastów sprzed ponad dwóch dekad, co akurat w tym przypadku należy potraktować jako zaletę. Plansze są trójwymiarowe, ale już przeciwnicy i przedmioty (np. skrzynie) to płaskie, rozpikselowane obiekty. Także udźwiękowienie przywodzi na myśl stareńkie shootery. Autorzy naprawdę wiedzieli, co robią, wprowadzając w życie konwencję retro. Jedyny minus, jaki możemy wskazać, to błędy techniczne, których nie udało się uniknąć. Czasem jakiś obiekt gdzieś wystaje, czasem jakaś tekstura błędnie się wyświetli... Nie jest to jednak nic wielkiego.

Jeśli lubicie shootery z lat dziewięćdziesiątych, Project Warlock to jedna z najmilszych niespodzianek, na jakie możecie natrafić wśród ostatnich premier. Wiadomo, że ostatnio wszyscy skupiają się na przebojach, takich jak Call of Duty: Black Ops 4 czy (przede wszystkim) Red Dead Redemption 2, ale gdy emocje już trochę opadną, warto pamiętać o takich tytułach, jak ten. Za 40 złotych otrzymujecie bowiem niezwykle przyjemną i dającą dużo satysfakcji strzelankę, która jest zarazem biletem na sentymentalną podróż w młodzieńcze lata, w których komputer z procesorem 100 MHz i 16 MB RAM-u to był prawdziwy potwór.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy