Project Remedium - recenzja

​Pomysł na Project Remedium był naprawdę ciekawy, ale zawiodła realizacja. Co polskie studio Atomic Jelly mogło zrobić lepiej?

Project Remedium to projekt sfinansowany częściowo ze środków samych graczy, którzy dotowali go za pośrednictwem Kickstartera. Autorzy mogli dzięki temu liczyć na dodatkowe 10 tysięcy dolarów. To stosunkowo niedużo, ale przecież realizacja niektórych koncepcji (które później okazują się strzałem w dziesiątkę) nie wymaga dużych nakładów. Tak też mogło być w przypadku produkcji rodzimego studia Atomic Jelly. Jednak coś poszło nie tak...

W Project Remedium przenosimy się w miejsce, w którym chyba jeszcze nigdy w historii gier wideo nie byliśmy, a mianowicie do... ludzkiego organizmu. Na początku jesteśmy świadkami sytuacji, w której dziewczynka doznaje ataku podczas jazdy na deskorolce. Zostaje przewieziona do szpitala, w którym do jej ciała - dożylnie - zostaje wprowadzony nanobot. I tutaj zaczyna się nasza rola. Tak, podczas Project Remedium zwiedzamy kolejne ludzkie organy, takie jak żołądek, wątroba, a nawet sam mózg. Z kolei naszym celem jest naprawianie ich i eliminowanie wszelkiego rodzaju zagrożeń, jak bakterie czy wirusy.

Reklama

Co więcej, to wszystko zostało zrealizowane w formie pierwszoosobowej strzelanki. Starcia są jednak bardzo proste, żeby nie napisać - prostackie. Zawiódł nas zarówno arsenał (na który składają się dwa rodzaje broni, które możemy z czasem modyfikować), jak i sama realizacja potyczek, które można określić takimi przymiotnikami, jak "sztuczne" czy "drętwe". Są też dość powtarzalne i po godzinie zwiedzania ludzkiego organizmu mieliśmy już dość.

Niezbyt czujemy także pomysł, aby wszystkie niecelne strzały, które trafiają w tkanki organów, mogły pogarszać ich stan. Zgadzamy się, że jest to logiczne podejście do tematu, ale jednak najważniejsza w Project Remedium była dla nas przyjemność z zabawy. A to akurat rozwiązanie tylko ją pomniejszyło.

Z czasem awansujemy naszego nanobota na kolejne poziomy. W ten oto sposób możemy uczyć go nowych umiejętności. Autorzy przygotowali kilka drzewek po kilkanaście zdolności na każdym. Możemy dzięki nich na przykład zmniejszać otrzymywane obrażenia czy przyspieszać leczenie. Podczas gry zbieramy także witaminy, które następnie możemy przerobić na power-upy. Poprawiają one na jakiś czas naszą wytrzymałość czy siłę rażenia.

Należy z pewnością pochwalić walory edukacyjne Project Remedium. Na poszczególnych etapach możemy zgłębić wiedzę o tym, jak pracuje nasz organizm. Autorzy przygotowali też mini-quizy, które pozwalają nam dowiedzieć się tego i owego z dziedziny biologii. Dzięki temu - jak również dzięki temu, że nie ma tu przemocy - można polecić Project Remedium nawet najmłodszym graczom.

Młodsi gracze nie zwrócą pewnie uwagi na słabą jakość grafiki. Project Remedium wypada pod tym względem naprawdę... niskobudżetowo. Pomysły na plansze są naprawdę ciekawe, ale ich realizacja wypada mizernie. Lepiej nie zbliżać się do obiektów czy tekstur.

Atomic Jelly popełniło też szereg błędów, które poprawia na bieżąco, wypuszczając kolejne łatki. Podczas testów narzekaliśmy między innymi na to, że nie wszystkie elementy gry - takie jak rozwój postaci i broni - zostały odpowiednio jasno wytłumaczone, przez co musieliśmy się trochę domyślać. Ponadto brakowało części tłumaczeń. Nie zadbano też o należytą optymalizację, przez co animacje - mimo kiepskiej jakości grafiki - potrafiły się przycinać. Problemów było/jest więcej, ale na pewno pocieszający jest fakt, że twórcy starają się jak najwięcej z nich naprawić.

Project Remedium cechuje ciekawy pomysł oraz - niestety - kiepska realizacja. Gra z pewnością nie zainteresuje miłośników strzelanek (którzy się przy niej zanudzą) ani miłośników nauki popularnej (którzy niczego nowego się z niej nie dowiedzą). Zainteresować się nią powinni przede wszystkim rodzice, którzy chcą zachęcić swoje pociechy do nauki poprzez zabawę.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy