Pokemon Sword and Shield - recenzja

Pokemon Sword & Shield /materiały prasowe

​Po premierze jednej bijatyki, gry free to playu i remake’u starszej odsłony serii Nintendo Switch wreszcie doczekał się Pokemonów z prawdziwego zdarzenia. Nowa generacja, nowy świat i zupełnie nowa przygoda do odkrycia.

Dwa oblicza nowej kampanii

Pod wieloma względami kampania Sword and Shield oferuje dokładnie to samo, co zwykle. Zostajemy wrzuceni w nową, inspirowaną brytyjskimi krajobrazami lokację. Poznajemy swojego wyjątkowo męczącego rywala, wybieramy starter Pokemona i wyruszamy w wielką podróż po odznaki, wcześniej informując oczywiście o wycieczce naszą mamę. Wędrujemy przez nowy świat, łapiemy Pokemony, pokonujemy trenerów i przebijamy się przez kolejne Gymy.

Game Freak dokonało jednak kilka istotnych zmian w swoim podejściu do kampanii, które ostatecznie bardzo pozytywnie wpływają na jej odbiór. Z rodzinnego miasteczka nie wyruszamy już jako młody chłopak z bardzo ambitnym marzeniem. Wyruszamy jako młody chłopak polecony do poważnego wyzwania przez najlepszego trenera w historii regionu. Trenerzy zaczynają nas kojarzyć, Gym Leaderzy nie traktują naszych zwycięstw jako uroczego przypadku, a mieszkańcy odwiedzanych po drodze miast dopingują nas w walce o kolejne odznaki.

Reklama

Nawet same Gymy bardzo mocno się pozmieniały. Jak widzieliście pewnie już na wielu przedpremierowych materiałach, ostatnia walka to teraz pojedynek na ogromnym stadionie. Przed wejściem musimy przebrać się w odpowiedni strój, zgłosić gotowość i toczyć walkę przed dziesiątkami tysięcy fanów.

Zmienił się nieco charakter gry, co w połączeniu z nową intrygą skutecznie wpływa na klimat Sword and Shield. Game Freak robi bardzo solidną robotę we wprowadzaniu gracza w region Galar. Chociaż na każdym kroku wszyscy przypominają głównemu bohaterowi, że jego zadaniem jest pokonywanie kolejnych Leaderów, po drodze dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy. Poznajemy historię świata, jego legendę, będącą jednocześnie genezą tytułu, i szybko czujemy się częścią Galar.

Już w przypadku kampanii nie obyło się niestety bez kilku "ale". Jak już wcześniej wspomniałem, nasz rywal Hop to zdecydowanie jedna z najbardziej irytujących postaci w historii gier wideo. Imersję skutecznie rujnują również okazjonalne cutscenki, które są dosłownie pokazem slajdów z dialogami na dole ekranu. Kilka najbardziej kluczowych fragmentów w fabularnej części gry zostaje rozwikłanych za pomocą prezentacji w Power Poincie. W połączeniu z kilkoma niedoróbkami, jak chociażby Hopem posiadającym dosłownie dwie animacje postaci, całkowicie przeniesione swoją drogą od Hau, Sword and Shield sprawia czasami wrażenie nieskończonego.

Zmiany wprowadzają sporo świeżości

Jedną z najbardziej oczekiwanych nowości w Sword and Shield była oczywiście ósma generacja, z którą przychodzi tona Pokemonów. Z przyjemnością informuję, że pod tym kątem Game Freak zrobiło kawał dobrej roboty. Większość zbieranych podczas kampanii towarzyszy wygląda oryginalnie, otwiera nas na niespotykane do tej pory archetypy, a do tego pojawia się kilka Pokemonów, jak chociażby Wooloo, które pozostaną ikoną Sword and Shield na długie lata.

Gra doczekała się również wielu drobniejszych zmian, ostatecznie wpływających przede wszystkim na komfort fanów. Miłośnicy Let’s Go na pewno ucieszą się, że w Sword and Shield nie uświadczymy random encounterów. W każdej trawie spotkamy teraz Pokemony fizycznie widoczne w zielonym gąszczu lub te, które pojawiają się tylko na chwilę, jako biały wykrzyknik. Wciąż możemy jednak omijać je i walczyć wyłącznie z trenerami.

Pozmieniało się też trochę przedmiotów, umiejętności oraz funkcji dostępnych w Pokemonach niemalże od ich początków. Niezależnie od tego, czy jesteście graczami competitive, czy interesuje Was tylko kampania, będziecie trafiać na te zmiany i będziecie zadowoleni.

Mizernie wypada jedynie nowy odpowiednik Mega Evolution, Dynamax i Gigantamax. Tak jak ta druga mechanika może jeszcze mieć jakiś sens, Dynamax ostatecznie wydaje się nudny i niepotrzebny. Nasz Pokemon rośnie do gigantycznych rozmiarów na trzy tury, odblokowuje silniejsze wersje swoich aktualnych ataków i robi po prostu większe obrażenia. Kampania ograniczyła używanie tych zdolności do zaledwie kilku przypadków, co tylko umniejsza ich wadze.

Wild Area najlepszym elementem Sword and Shield

Kiedy pierwszy raz padło hasło "Pokemony w otwartym świecie", większość graczy przewróciła oczami. Game Freak udowodniło jednak, że można wprowadzić większe zmiany do nowych Pokemonów, nie zaburzając jednocześnie podstaw, do jakich przyzwyczaiły weteranów poprzednie odsłony.

Wild Area to w rezultacie duża, otwarta przestrzeń podzielona na kilkanaście różnych, mniejszych części. W każdej z nich, zależnie od panującej aktualnie pogody, spotykamy Pokemony. Możemy pływać, latać i jeździć na naszym nowym, ulepszonym rowerze. Ponadto, po całej lokacji porozrzucane są Max Raid Battles, aktywności przeznaczone dla czterech osób (możemy robić je w towarzystwie NPC lub graczy z całego świata), gdzie wszyscy starają się pokonać i złapać jednego, potężnego Pokemona.

Otwarta lokacja powoduje uczucie przyjemnej niepewności. Przestajemy już przewidywać dokładnie, co za chwilę się wydarzy i nie ograniczamy się wyłącznie do walk z Gym Leaderami. Kiedy pierwszy raz wejdziecie do Wild Area, z Pokemonami na levelach 10-12, przed Wami stanie wielki Onyx dobijający powoli do 30 poziomu, którego nie będziecie nawet w stanie złapać.

Podobnie jak w przypadku kampanii, nie jest oczywiście idealnie. Na ten moment Wild Area praktycznie nie działa w wersji online. Lokalna komunikacja nie sprawia większych problemów i pozwala śmiało robić Raidy w towarzystwie NPC. Nawet jeżeli online zacznie działać, odblokowując tym samym pełny potencjał Wild Area, sposób łączenia się z graczami oraz szukania towarzystwa został zaprojektowany w bardzo uciążliwy sposób.

Poziom trudności obniżony do podłogi

Różne osoby zareagują na tę informację inaczej. Sword and Shield jest zdecydowanie jedną z najłatwiejszych odsłon serii. Chociaż większość zmian wypada na duży plus i mocno poprawia ogólny komfort rozgrywki, część z nich wpływa również na poziom trudności. Lista jest bardzo długa i ostatecznie sprowadza się do bardzo prostej sytuacji - dla weteranów Sword and Shield będzie szybkim, pozbawionym jakiegokolwiek grindu i zmartwień spacerkiem.

Trenerzy wciąż nie należą do najbystrzejszych, regularnie próbując leczyć swoje Pokemony na pełnym zdrowiu i używając zupełnie bezużytecznych ruchów, przed każdą istotną walką znajduje się ktoś, kto dobrowolnie leczy wszystkie nasze Pokemony, a do tego nasz stan konta pozwala na kupowanie wszystkiego, co tylko dusza zapragnie. Jeszcze przed wyjściem z rodzinnego miasta dostajemy 30 tysięcy od naszej mamy. Po 27 godzinach gry kampanię skończyłem z 300 tysiącami na koncie, ekwipunkiem pełnym wartościowych przedmiotów i żadnego powodu, żeby cokolwiek wydać.

Do tego nie istnieje już możliwość wyłączenia EXP Share’a. Możecie na dobre zapomnieć więc o oldschoolowym levelowaniu Pokemonów. Teraz każda, pojedyncza walka, zakończona pokonaniem stwora lub złapaniem go do Poke Balla, nagradza całą drużynę dawką doświadczenia. W rezultacie wystarczy złożyć solidną drużynę jeszcze na początku gry i patrzeć, jak wszystko stopniowo leveluje.

Chociaż bezpośrednio można nie wiązać tego z chęcią obniżenia poziomu trudności, prostsze stały się nawet lokacje pomiędzy Gymami. Miasta pojawiają się teraz co chwilę, cała mapa zasypana jest punktami Fast Travel, do których można przenieść się z każdego, otwartego miejsca, a złożone jaskinie, pełne zagadek i dziwnych labiryntów zniknęły bez śladu.
Niech za poziom trudności Sword and Shield świadczy fakt, że niedawno na oficjalnym subreddicie jeden z użytkowników pochwalił się przejściem całej gry wyłącznie za pomocą Wooloo. Na pewno bardziej się namęczył i kosztowało go do sporo cierpliwości, jednak jeżeli nawet walki 2v2 przeciwko najsilniejszym trenerom można wygrać jedną owcą, może warto pomyśleć, czy kolejna odsłona nie powinna oferować nieco większego wyzwania.

Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby Sword and Shield gwarantowało jakikolwiek endgame oprócz kończenia Pokedexu. Elite Four nie istnieje. Podobnie jak powód do grindu i głębszego zastanowienia się nad składaną drużyną. Największym wyzwaniem nowych Pokemonów jest w rezultacie połączenie się do serwerów online.

Wydajność, grafika i wersja przenośna

Mówiąc krótko, gra wygląda dobrze, brzmi jeszcze lepiej, a działa przeciętnie. Nawet w wersji stacjonarnej szybsza jazda na rowerze przez miasto zamienia płynny gameplay w gimnazjalną prezentację o lokalnej architekturze. W handheldzie takie rzeczy zdarzają się po prostu częściej, nic poza tym. Nie ma mowy o błędach, poza tym związanymi z samym oprogramowaniem Nintendo Switcha, które miałyby przeszkodzić Wam w czerpaniu przyjemności z rozgrywki. Przyzwyczajeni do 144Hz posiadacze PC będą po prostu przechodzić przez niektóre lokacje z grymasem na twarzy.

Graficznie Sword and Shield prezentuje się na szczęście bardzo solidnie. Cutscenki wyglądają dobrze, miasta są ładne i rozbudowane, a okazjonalne ujęcia z rzadziej spotykanych w Pokemonach perspektyw pozwalają naprawdę wczuć się w klimat regionu Galar.

#GameFreakLied

Skoro przeszliśmy już przez całą grę, od męczącego rywala, aż po zapierające dech w piersiach krajobrazy, nie pozostaje nic innego jak zaadresować największą kontrowersję związaną z Sword and Shield. Dla mniej zaznajomionych, na tydzień przed premierą na oficjalnym subreddicie pojawił się gigantyczny post, wytykający wszystkie problemy nadchodzącej gry. Społeczność, zjednana w swoim braku sympatii do Game Freak, powędrowała do internetu, hashtag #GameFreakLied był przez moment jednym z najpopularniejszych na całym świecie, a temat szybko podłapały mainstreamowe media.

Mówiąc szczerze, są to kontrowersje dotykające głównie tej najbardziej oddanej, hardcore’owej społeczności Pokemonów. Jeżeli planowaliście po prostu kupić grę i spokojnie przechodzić sobie kampanię w drodze do szkoły czy pracy, możecie z czystym sumieniem składać zamówienie.

Wystarczy spojrzeć na problemy, jakie porusza większość narzekających na Sword and Shield graczy. Najważniejszym z nich jest Dexit, brak możliwości przeniesienia Pokemonów z innych gier do nowej odsłony. Kiedy spojrzycie na listę zawierającą wykluczone Pokemony, faktycznie może wydawać się to kolosalnym problemem. Długofalowo ta decyzja bez wątpienia odbije się na kolejnych odsłonach. W praktyce podczas kilkudziesięciu godzin rozgrywki praktycznie nie da się tego zauważyć. W Pokedexie znajduje się 400 Pokemonów, zostajecie obrzuceni nowymi pomysłami i całkowicie zapominacie, że tym razem nie złapiecie Squirtle’a. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku mniejszej liczby dostępnych ataków.

Największym problemem pozostaje w rezultacie brak zawartości. Na powyższych zmianach może ucierpieć społeczność competitive, a samo Sword and Shield szybko zacznie wydawać się puste. Brak jakiegokolwiek endgame’u oraz powodu, żeby kontynuować rozgrywkę po kilku dodatkowych misjach i pojedynkach w wymyślonej na kolanie wieży, może bardzo mocno wpłynąć na żywotność SnSh.

Jako jednoosobowa kampania na Nintendo Switcha Pokemon Sword and Shield ostatecznie wypada po prostu solidnie. Większość usprawnień powinna zostać pozytywnie odebrana przez fanów serii, nowych Pokemonów nie da się nie lubić, a Wild Area to bardzo duży sukces. W rezultacie zastanowić powinni się tylko ci, którzy z Pokemonami potrafili spędzać setki godzin. Może się bowiem okazać, że jedynym endgamem, jaki aktualnie do zaoferowania ma Sword and Shield jest scena competitive.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy