Pokémon Legends: Arceus - recenzja - obowiązkowa pozycja dla fanów
Kiedyś uwielbiałem pokémony. Także gry, z którymi spędziłem dziesiątki, jeśli nie setki godzin.
Wówczas jeszcze na Game Boyu Color i na Game Boyu Advance. Gdy wróciłem do tej serii po latach, już na nowszych konsolach Nintendo, nie potrafiłem odnaleźć tego czasu, pod którego wpływem byłem przed laty. Pokémon: Let's Go czy Pokémon: Shining Diamond/Brillant Pearl - pomimo że to naprawdę przyzwoite gry - nie potrafiły wciągnąć mnie na dłużej. Jednak kolejna okazja na przepadnięcie w świecie pociesznych (i nie tylko) stworków nadarzyła się przy okazji premiery Pokémon Legends: Arceus.
Pokémon Legends: Arceus różni się w sposób zdecydowany od ostatnich gier osadzonych w tym uniwersum. Nie wcielamy się w nim w chłopaka, który budzi się pewnego dnia, by spotkać się z profesorem, odebrać swojego pierwszego pokémon i ruszyć na łowy. Co prawda historia znów koncentruje się na zbieraniu tytułowych stworzonek (zdziwiłbym się, gdyby było inaczej), ale jest nieco bardziej złożona.
Z jednej strony bierzemy udział w tworzeniu pierwszego Pokédeksu, ale z drugiej istotna staje się opowieść o samej krainie, w której toczy się akcja gry. To region Sinnoh, znany z innych produkcji o pokémonach, ale w czasach, do których się przenosimy, nazywa się jeszcze Hisui. Gra ukazuje okres, w którym ludzie i pokémony dopiero się poznawali. W ogóle podczas zabawy dowiadujemy się całkiem sporo o początkach całego uniwersum. To nie lada gratka dla fanów.
Pokémon Legends: Arceus akcję ukazuje nie z lotu ptaka, ale zza pleców głównego bohatera. W grze trafiamy do otwartego świata, który zwiedzamy swobodnie, odwiedzając od czasu do czasu Jubilife Village, będącą naszą bazą wypadową. To tutaj robimy zakupy, odwiedzamy posiadane pokémony czy przebieramy naszą postać. Gdy wyruszamy w świat, naszym oczom ukazuje się ogrom przestrzeni do eksploracji. Całość wzbogacono o zmienne warunki atmosferyczne oraz cykl dnia i nocy.
Niektórzy określają Pokémon Legends: Arceus mianem "Pokémonów w stylu Zeldy" (gra wygląda nawet bardzo podobnie, co zawdzięcza m.in. wykorzystaniu tego samego silnika graficznego). Nie przesadzałbym, bo to jednak nie ten rozmach, nie ta skala czy nie ta otwartość na gracza, ale coś w tych stwierdzeniach rzeczywiście jest. W końcu przenosimy się do świata, który daje tyle możliwości i który po prostu żyje. Zapomnijcie o przechadzaniu się między wysokimi trawami i czekaniu, aż wpadniecie na jakiegoś stworka. Tutaj pokémony są aktywnymi mieszkańcami świata. Przemieszczają się po nim z podobną swobodą, jak my, niektóre reagują na nas pozytywnie, inne zaczynają uciekać, gdy tylko się zbliżymy, a jeszcze inne od razu rzucają się na nas z pazurami (czy z tym, co tam akurat mają).
Sednem w Pokémon Legends: Arceus jest tradycyjnie zbieranie pokémonów oraz wysyłanie ich do walki. Starcia rozgrywają się w turach, podczas których musimy umiejętnie dobrać stworka do walki, a następnie wykorzystać w pełni jego potencjał. Odniosłem wrażenie, że pojedynki w Pokémon Legends: Arceus są nieco trudniejsze niż w Pokémon: Let's Go czy Pokémon: Shining Diamond/Brillant Pearl. Jednocześnie warto zauważyć, że zostajemy zmuszeni do przerwania gry dopiero wtedy, gdy nasza postać otrzyma zbyt wiele obrażeń od dzikich stworków, przechadzających się po otwartym świecie.
Pokémon Legends: Arceus to gra wypchana po brzegi zawartością. Stworków do zebrania, umiejętności do nauczenia, miejsc do zwiedzenia czy zadań do wykonania jest w niej bez liku. Z głównym wątkiem rozprawicie się w nieco ponad 20 godzin, ale jeśli zechcecie zgłębić wszystkie tajemnice i zakamarki rozległego świata, przygotujcie się nawet na trzy razy więcej czasu spędzonego ze Switchem. A naprawdę nie sądzę, że ktoś skupi się w stu procentach na głównym wątku i zrezygnuje z całej reszty. Pokémon Legends: Arceus ma do zaoferowania zbyt wiele dobrego, aby przechodzić go po łebkach.