Plants vs Zombies: Garden Warfare 2 - recenzja

​Trochę żal mi tej gry - dlatego, że jest świetna. Twórcy naharowali się przy niej, dając nam tytuł radosny i przemyślany zarazem, wypełniony różnymi atrakcjami. Cokolwiek by jednak o PvZ: GW 2 napisać, to i tak ze względu na tematykę gry wielu graczy nawet nie da jej cienia szansy.

Równocześnie jednak czuję, że to jedna z najlepszych onlajnowych gier akcji tego roku. Tyle że inna. Niepoważna.

Będzie popcorn

No bo jak inaczej określić młóckę, gdzie zombie ścierają się z roślinami? Do tego całość podana jest w iście kreskówkowo szalonym stylu. To tytuł, gdzie trzeba się przyzwyczaić do faktu, że nawet róża o liściach wiotkich jak nogi paralityka potrafi przydzwonić tak, że aż słychać pienia wszystkich świętych, a jakiś nieumarły superman zamiast symbolu rodu Kal-Ela na piersi dumnie nosi przyczepiony tam nieco śmierdzący już mózg. No, absurdalnie jest. Człowiek musi obyć się z konwencją, by co chwilę nie parskać śmiechem.

Reklama

O wiele łatwiej pod tym względem będzie tym, którzy ogródkowe boje już znają. Macie poprzednią część? Nie dość, że poczujecie się jak w domu, to jeszcze będziecie mieli możliwość zaimportowania wszystkich odblokowanych tam wojowników. Kontynuacja to zwłaszcza nowe, bardzo ciekawe i zróżnicowane postacie.

Po stronie nieumarłych mamy Impa, czyli pokurcza z blasterami, co to potrafi przyzwać mecha, jest i pirat strzelający z czegoś, co jest pradziadkiem
shotguna i ładuje się sztućcami, dreamteam uzupełnia zaś wspomniany wyżej i wyciągnięty z grobu superbohater. Każdym się inaczej gra, każdy jest dobry w czym innym. To samo zresztą można powiedzieć o nowych nabytkach w drużynie zielonych - chlorofilnych znaczy, nie gnijących.

Jest pomarańcza (w wersji dla Ślązaków: pomarańcz), która przypomina kroczący czołg, mamy kukurydzę, co to strzela z gatlingów, jest w końcu magiczna róża, która roztaczanym przez siebie czarem potrafi zmieniać przeciwnika w kozę. Ponownie - duże zróżnicowanie, choć jak na mój gust rośliny są nieco zbyt mocne w stosunku do swych gnijących odpowiedników. Pewnie będzie nerf.

Witaj w moim ogródku

Zasadniczo to wciąż gra akcji tocząca się gdzieś w sieci. Twórcy jednak zrobili sporo, by również stroniący od żywych przeciwników mieli co robić - we wszystkie tryby można pograć z botami. Najważniejszą zmianą jest jednak fakt, że tu nie ma czegoś takiego jak menu gry. Zamiast tego jest ciągle
żywa strefa wojny: po jednej stronie jest ogródek, po drugiej cmentarz, a pośrodku pas ziemi niczyjej, gdzie stale coś się dzieje.

W siedzibach każdego ze stronnictw można obserwować postępy w odblokowywaniu kolejnych wersji bohaterów (w sumie jest 14 klas i przeszło 100 ich wariacji), a także wykonywać mniej lub bardziej wymagające zadania w ramach codziennych questów. Całość pozwala gromadzić walutę i gwiazdki, które można zamienić na boostery, czyli zestawy kart z nowymi postaciami, lub - jeśli tylko zagadamy do niemal zdechłej ryby w kanałach - oddać w zamian za doświadczenie.

Poza tym zupełnie jak poprzednio są starcia drużynowe w różnych formach, tradycyjna obrona ogródka przed kolejnymi falami
zombie, jest w końcu split screen dostępny na konsolach i możliwość co-opa w różnych bach zabawy.

Uwierzcie: zabawy tu mnóstwo - tylko tematyka dziwna. Na tyle, że niejeden domorosły hardkor nie będzie przecież w takie paskudztwo grał. A prawda jest taka, że obecnie to najlepsza gra na silniku Frostbite 3. Kto nie wierzy, ten kiep.

CD Action
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy