Pillars of Eternity II: Deadfire – Ultimate Edition - recenzja

Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition /materiały prasowe

​Pillars of Eternity 2: Deadfire to bez wątpienia świetny erpeg. Czy jednak na konsoli gra się w niego równie dobrze, jak na pececie?

Gwoli przypomnienia czy też wtajemniczenia tych, którzy o Pillars of Eternity II: Deadfire do tej pory nawet nie czytali. To - podobnie jak poprzedniczka - pełnokrwiste RPG, czerpiące garściami z klasyki gatunku, takiej jak Baldur's Gate czy PlaneScape: Torment. Choć "dwójka" nie osiągnęła takiego sukcesu jak "jedynka", w mojej opinii była grą tak samo dobrą. Mnie osobiście spodobała się na tyle, że pomimo ukończenia wersji pecetowej z przyjemnością zasiadłem do testów wydania Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition, przygotowanego z myślą o konsolach. I spędziłem z nim kilkanaście jakże przyjemnych godzin!

Reklama

Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition to bezpośrednia kontynuacja części pierwszej. Ponownie wcielamy się w niej w Widzącego, który ostatnim razem stracił swój zamek Caed Nua. Stało się to po tym, jak spod ziemi, na której został wzniesiony, wydostał się olbrzym ucieleśniający boga Eothasa. Głównemu bohaterowi ledwie udało się to wydarzenie przeżyć, a teraz po wylizaniu ran, wyrusza on w świat śladem potężnego bóstwa, chcąc dowiedzieć się, jakie są jego plany i - gdyby zaszła taka potrzeba - powstrzymać go przed ich realizacją.

Opowiedziana w Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition historia (wraz z wszystkimi przedstawionymi w niej bohaterami oraz świetnie napisanymi dialogami) to zdecydowanie jedna z głównych zalet, ale sama rozgrywka także się do nich zalicza. Autorzy dali nam jeszcze więcej swobody niż za pierwszym razem, oddając do naszej dyspozycji statek, którym możemy swobodnie przemierzać Archipelag Martwego Ognia. Poza questami związanymi z wątkiem głównym przygotowali dziesiątki zadań pobocznych - opcjonalnych, ale bez wątpienia wartych uwagi. Świetnie bawiłem się także podczas potyczek, które są zarówno dynamiczne, jak i taktyczne, jak i podczas rozwijania postaci należących do mojej drużyny. W wielkim skrócie można napisać, że Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition to klasyka erpegów w nowoczesnej, doskonałej formie.

A jak się w tę klasykę gra na konsoli (w moim przypadku była to PlayStation 4)? Nie mam żadnych zastrzeżeń do sterowania. Poruszanie się, prowadzenie dialogów, przechodzenie pomiędzy okienkami, zarządzanie ekwipunkiem i wreszcie walka - wszystkie czynności obsługuje się padem całkiem wygodnie. Nie aż tak wygodnie, jak myszką i klawiaturą, ale bardzo szybko można się przyzwyczaić.

Niestety, dalej jest już trochę gorzej. Mam na myśli przede wszystkim optymalizację. Gra często wyświetla ekrany ładowania i nie byłoby w tym nic dramatycznego, gdyby nie to, że każdy "loading" trwa dłuższą chwilę. Co przejście z lokacji do lokacji musimy swoje odczekać, co z czasem staje się coraz bardziej irytujące. Zaskoczyło mnie też to, że Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition potrafił raz na czas zaliczyć wyraźny spadek płynności. Owszem, gra jest śliczna, ale przecież nie tak zaawansowana graficznie, aby zamulić PlayStation 4 (nawet nie Pro). Tym bardziej, że na średniej klasy pececie takich problemów raczej nie doświadczyłem (pomimo, że optymalizacja wersji na komputery także była daleka od ideału).

Natomiast jeszcze co do plusów wersji konsolowej. Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition, zgodnie z tym, co sugeruje dopisek, zawiera nie tylko podstawkę, ale również trzy dotychczasowe (i prawdopodobnie wszystkie, jakich doczeka się gra) DLC, a mianowicie: Beast of Winter (coś dla miłośników Icewind Dale), The Forgotten Sanctum oraz Seeker, Slayer, Survivor. To dodatkowe kilkanaście godzin rozgrywki!

Pillars of Eternity II: Deadfire - Ultimate Edition na konsolach to tak samo dobry... ba, świetny erpeg, jak na pecetach. Gra mogłaby być lepiej zoptymalizowana, ale najwyraźniej było to wyzwanie ponad budżet. Jeśli tylko wykażecie odrobinę cierpliwości podczas ekranów ładowania i przymkniecie oko na okazjonalne spadki płynności, a skupicie się na przeżywaniu absolutnie rewelacyjnej przygody na Archipelagu Martwego Ognia, prawdopodobnie będziecie zachwyceni. Ja byłem. Już po raz drugi.

PS. Grę oceniam na dziewiątkę, ale od oceny końcowej odjąłem jedno oczko z powodu dalszych problemów z optymalizacją i czasami wczytywania.



INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy