Outlast

Ostatnio recenzowałem Amnesię: A Machine For Pigs. Grę, która miała być przerażająca, a okazała się tylko trochę straszna. Na szczęście kilkanaście godzin później natrafiłem na Outlast.

Ta niszowa produkcja posprzątała wszystko, czym nabałaganiła Amnesia. Po kilku godzinach przemierzania klimatycznego, acz niezbyt strasznego Londynu przeniosłem się do pewnego szpitala psychiatrycznego, w którym włosy zjeżyły mi się na głowie, a ręce spociły niczym podczas gry w tenisa. Panowie ze studia Red Barrels sprawili mi prawdziwy koszmar nocy letniej (choć, patrząc na pogodę za oknem, a nie w kalendarz, powinienem napisać: jesienne chwile grozy).

Głównym bohaterem Outlast jest Miles Upshur, niezależny dziennikarz, który dostaje cynk, jakoby we wspomnianym zakładzie psychiatrycznym zaczęły dziać się niestworzone rzeczy. Podobno mają one związek z przejęciem placówki przez tajemniczą Murkoff Corporaction, prowadzącą działalność dobroczynną i badawczą. Ta pierwsza okazuje się jednak być tylko przykrywką, za druga kwitnie w najlepsze w mrocznym psychiatryku. Cóż to jednak za eksperymenty i co mają na celu, musi sprawdzić już na własną rękę pan Upshur, który wkracza do budynku jedynie z kamerą i bateriami, bez jakiejkolwiek broni.

Reklama

Jak więc się pewnie domyślacie, Outlast nie jest żadną strzelanką, ale najprawdziwszym survival horrorem, w którym musimy unikać konfrontacji, a gdy już zostaniemy zauważeni, uciekać, gdzie pieprz rośnie, zatrzaskując za sobą drzwi czy chowając się pod łóżkiem i czekając, aż potencjalny oprawca sobie pójdzie. Jednak - chcąc, nie chcąc - podczas rozgrywki odbywamy liczne spotkania z tutejszymi obiektami badań. To ludzie. Nie tylko schorowani psychicznie (czasem będący na skraju obłędu), ale również potwornie zdeformowani. Przeważnie musimy przed nimi uciekać, ale na szczęście są wśród nich także osobnicy, którzy chcą nam pomóc w rozwiązaniu zagadki. Na szczęście, bo gdyby nie oni, to podczas grania w Outlast można by... oszaleć.

Autorom z Red Barrels udało się stworzyć grę straszną, momentami wręcz przerażającą. A to wszystko za sprawą bardzo umiejętnie zbudowanego klimatu, świetnie wyreżyserowanym scenom, których stajemy się uczestnikami; a także fantastycznemu udźwiękowieniu, które potęguje grozę najlepiej jak tylko się da. Przemierzając korytarze i sale szpitala psychiatrycznego, nie możemy być niczego pewni. Za każdym rogiem może czaić się śmierć, ale w końcu musimy zań wyjrzeć. A może spotkamy tam sojusznika? A może nie znajdziemy nikogo ani niczego? Niepewność, odosobnienie i napięcie to emocje, które towarzyszą nam od pierwszej aż do ostatniej chwili spędzonej z Outlast.

W grze, jak to dziennikarze, poszukujemy prawdy, skrytej pod gęstą mieszaniną kurzu, brudu i krwi. Outlast to gra mroczna i niezwykle brutalna. Jeśli nie macie stalowych nerwów, lepiej ją sobie odpuśćcie, naprawdę. Jeśli jednak ośmielicie się przekroczyć bramę szpitala, szybko wkręcicie się w poszukiwania odpowiedzi na nurtujące pytania. Na naszej ścieżce autorzy poukrywali liczne smaczki w postaci tajnych, w których odnajdujemy nawiązania do eksperymentów prowadzonych przez nazistów podczas drugiej wojny światowej czy projektów finansowanych przez CIA. Zagłębianie się w te wątki jest dobrowolne, ale chyba mało kto się nimi nie zainteresuje, skupiając się wyłącznie na rdzeniu scenariusza.

Autorzy Outlast obiecywali przed premierą, że w grze ani razu nie sięgniemy po broń, i tej obietnicy dotrzymali. Jednak cały czas musimy dbać o zapas baterii do naszej kamery, która jest dla nas nie tylko sposobem na udokumentowanie chorej historii, ale również źródłem światła we wszechobecnym mroku. Aby przechodzić do kolejnych części szpitala, potrzebujemy różnych przedmiotów (kluczy czy kart), które musimy odszukać, spacerując po przerażających lokacjach.

Jednak czegoś mi w tym wszystkim brakowało. Przede wszystkim chyba łamigłówek, które zdecydowanie urozmaiciłyby rozgrywkę. Ta jest ciekawa, ale po pewnym czasie staje się trochę monotonna. To badamy kolejną lokację, to czegoś szukamy, to przed czymś (kimś) uciekamy - i tak na przemian. Później przy ekranie trzyma nas głównie ciekawość oraz chęć przeżywania kolejnych przerażających chwil (strach potrafi uzależnić). To nic złego, ale Outlast byłby naprawdę świetny, gdyby jego twórcy popracowali jeszcze nad rozgrywką, a przede wszystkim nad jej różnorodnością. I może nad długością, bo i nią nie grzeszy. Sześć godzin na ukończenie fabuły to trochę za krótko, sami przyznacie.

Jak na niszową produkcję, Outlast prezentuje się całkiem okazale. Autorzy postarali się o przerażające projekty lokacji oraz nie mniej straszne modele postaci, które jednak mogłyby być bardziej szczegółowo przedstawione i lepiej animowane. Ale i tak jest naprawdę nieźle.

Po rozczarowaniu związanym z Amnesią: A Machine For Pigs przygoda z Outlast była dla mnie wymarzoną niespodzianką. Nie jest to produkcja idealna, ale jeśli popatrzeć na nią przede wszystkim nie jak na grę, ale jak na horror, to zdecydowanie należy ją umieścić w pierwszej dziesiątce "najlepszych z najlepszych". A właściwie "najstraszniejszych z najstraszniejszych".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Outlast | przygodowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy