Nobody Wants to Die – recenzja. Przyszłość bez śmierci

O takim debiucie marzy chyba każde studio. Wrocławskie Critical Hit Games stworzyło zaskakująco dobrą grę, przedstawiając przy okazji oryginalną wizję przyszłości.

Nobody Wants to Die przenosi nas do Nowego Jorku z 2329 roku. Krajobraz amerykańskiej metropolii wypełniły wielopiętrowe budowle, a światło słoneczne zastąpiły mieszkańcom wszechobecne, świecące reklamy. Świat przyszłości został zarezerwowany dla bogatych, którzy mogą żyć wiecznie, przenosząc swoją świadomość do nowych ciał. A biedni - jak to biedni - ledwo wiążą koniec z końcem.

W tej dystopijnej rzeczywistości poznajemy Jamesa Karrę, byłego bejsbolistę, który zostaje detektywem, ponieważ jego nowe ciało nie jest dostatecznie wysportowane, aby mógł kontynuować karierę w dawnej dyscyplinie. W swojej nowej roli wykazuje się błyskotliwością i dociekliwością. Działa niekonwencjonalnie, ale bez poszanowania dla przepisów i zasad.

Reklama

Nobody Wants to Die rozpoczyna się od sprawy samobójstwa wpływowego biznesmena (ale czy to na pewno samobójstwo?), które jego przełożeni chcą jak najszybciej zamieść pod dywan (ciekawe, dlaczego?). Główny bohater decyduje się do tego nie dopuścić. Postanawia poprowadzić śledztwo na własną rękę i rozwiązać zagadkę. Podczas dochodzenia odkrywa szokujące fakty i złożone spiski, które ukazują mroczną stronę elit przyszłości.

Karra współpracuje z Sarą, policyjną łączniczką, która początkowo nie ufa detektywowi, ale z czasem zaczyna rozumieć jego postępowanie i staje się cennym sojusznikiem. Z każdą godziną poznajemy ją bliżej - jej charakter, motywy, postępowanie. Co ciekawe, podczas rozmów z nią dokonujemy wyborów, które kształtują później w pewnym stopniu fabułę i wpływają na zakończenie całej historii.
Opowieść wciąga od pierwszych chwil i nie pozwala oderwać się aż do napisów końcowych. Poza tym, w dojrzały sposób porusza ważne tematy, takie jak etyka, moralność czy natura pamięci. Scenarzyście (scenarzystom?) należą się słowa uznania. To historia mroczna, intrygująca i pobudzająca do myślenia.

Nobody Wants to Die to dektektywistyczny thriller, w którym z perspektywy pierwszej osoby eksplorujemy kolejne lokacje, starając się znaleźć jak najwięcej poszlak i dowodów, prowadzących głębiej i głębiej w sieć intryg, a finalnie do rozwiązania sprawy (ale czy to na pewno się uda?). W pracy wykorzystujemy nowoczesne narzędzia, takie jak promienie X, latarka wykrywająca ultrafiolet czy rekonstruktor, dzięki któremu możemy odtworzyć ostatnie chwile przed kulminacyjnym zdarzeniem, takim jak zastrzelenie kluczowej osoby.

Zagadki są raczej proste i czasem wydawały mi się głównie pretekstem do poprowadzenia dalej fabuły. Ale dostarczają też frajdy - szczególnie podobała mi się zabawa rekonstruktorem, lubiłem też po prostu przechadzać się po lokacjach i zaglądać w każdy kąt.

Nobody Wants to Die zaskoczyło mnie także długością rozgrywki. Przystępując do zabawy, spodziewałem się, że przebrnę przez nią w pięć, może sześć godzin (jak przez większość gier tego typu). Tymczasem zajęło mi to niemal dwa razy więcej czasu.

Olbrzymim atutem Nobody Wants to Die jest wizja Nowego Jorku przyszłości. Critical Hit Games znakomicie połączyło cyberpunk, klimat rodem z filmów noir, co nieco z "Blade Runnera", co nieco z BioShocka, dodając do tej mieszanki trochę od siebie. Obraz i atmosfera zachwycają. Nowy Jork pełen wieżowców, neonów i latających samochodów, trwająca nieustannie noc (widok słońca pożegnano już tutaj dawno temu), dbałość o szczegóły w architekturze, modzie czy zwyczajach nowojorczyków przyszłości... Krótko pisząc - po prostu świetna robota. Nigdy nie zapomnę widoku przedstawionego w pierwszej scenie gry, zaraz po tym, jak główny bohater otwiera drzwi swojego latającego samochodu. Klimat wzmocniono dodatkowo świetnie dopasowaną ścieżkę dźwiękową oraz przekonującym voice actingiem. Twórcy nie poradzili sobie tylko z modelami postaci - te ważniejsze przedstawiono jeszcze w miarę atrakcyjnie, ale poboczne potraktowano po macoszemu.

Niektórzy mogą stwierdzić, że w Nobody Wants to Die jest za mało gry w grze, że niektóre dialogi są przegadane, że parę fragmentów za bardzo przeciągnięto, ale to wszystko ma też (bardzo) dobrą stronę. Pozwoliło twórcom dostarczyć intrygującą, zwartą i świetnie poprowadzoną opowieść, osadzoną w oryginalnej, klimatycznej i dopracowanej w każdym calu rzeczywistości. Nikt nie chce umrzeć, ale nikt nie powinien też przejść obok tej produkcji obojętnie.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama