Ninja Gaiden: Master Collection - recenzja

​Z jakiegoś powodu - już nie pamiętam, jakiego - nie grałem jeszcze w żadną odsłonę Ninja Gaiden. W końcu miałem doskonałą okazję, by nadrobić zaległości.

Ninja Gaiden to seria slasherów w wykonaniu studia Team Ninja. Jej pierwsza odsłona ukazała się w 1998 roku, druga w 2008, a trzecia w 2012. Po dziewięciu latach od zakończenia trylogii wydawca - Koei Tecmo - zdecydował się zremasterować ją w całości i wydać na pecety oraz konsole. W pakiecie otrzymujemy też wszystkie dostępne DLC, ścieżkę dźwiękową oraz elektroniczny album z grafikami ze wszystkich części serii. Czy warto?

Ninja Gaiden: Master Collection rozgrywa się w całości w uniwersum znanym z serii bijatyk Dead or Alive. Koncentruje się na postaci Ryu Hayabusy, który wyrusza w świat, by pomścić zamordowanych członków swego klanu i odszukać zaginione ostrze. Wcielamy się także w inne postacie, takie jak Ayane czy Momoiji, ale pierwsze skrzypce w fabule gra tytułowy ninja.

Reklama

Poszczególne odsłony Ninja Gaiden: Master Collection nie różnią się zbytnio od siebie. Wszystkie trzy są trzecioosobowymi slasherami, w których trup ściele się gęsto. Ryu wywija mieczem w takim stylu i tempie, że czasem nie nadążamy za tym, co dzieje się na ekranie. Jeśli ten styl rozgrywki wam się spodoba, to świetnie, czeka was kilkadziesiąt ekscytujących godzin z padem w dłoniach. Gorzej, jeśli uznacie, że was nudzi, bo... te gry praktycznie nie mają niczego innego do zaoferowania.

W Ninja Gaiden: Master Collection idziemy od lokacji do lokacji i stawiamy czoła dziesiątkom, setkom... tysiącom przeciwników. Zarówno ludziom, jak i potworom oraz maszynom. Wykonujemy różnego rodzaju akrobacje i naciskamy naprzemiennie przyciski odpowiedzialne za atak, najlepiej w taki sposób, by wyprowadzać efektowne kombinacje. Z czasem uczymy się coraz to nowych combosów, które warto opanować, by jeszcze lepiej radzić sobie z coraz groźniejszymi oponentami.

W starciach wykorzystujemy katanę, naginatę, kitesu, a także shurikeny, łuk i bomby dymne. Warto rozglądać się też za strzałami, bombami czy eliksirami. Można je znaleźć na mapach. A jeśli czegoś nam zabraknie, możemy skorzystać z oferty kupców. Z czasem rozwijamy też naszą postać o nowe umiejętności, wykorzystując do tego dość rozbudowane drzewko.

Jeśli jesteście casualowymi graczami, polecam zabawę na najniższym poziomie trudności. Ten środkowy będzie w sam raz, jeśli z grami tego typu macie do czynienia od czasu do czasu. A jeżeli uważacie się za weteranów gatunku, nawet się nie zastanawiajcie - ustawiajcie wysoki poziom trudności i poczujcie, jak wasze palce płoną. Szczególnie podczas starć z bossami.

Ninja Gaiden: Master Collection to w dalszym ciągu efektowny i wciągający slasher, ale pomimo remastera... brzydki. Jeśli weszliście już w nową generację konsol, to po włączeniu którejkolwiek z trzech części trylogii zabolą was oczy. Oczywiście, wszystkie z nich wyglądają wyraźnie lepiej niż oryginały i da się na nie patrzeć nawet na większym ekranie, ale pomimo tego trudno pozbyć się wrażenia, że gramy w staroć. Tym bardziej, że także niektóre głosy brzmią, jakby wyjęto je z żywcem z oryginałów (zresztą zapewne tak było).

Absolutnie nie przeszkadzają mi takie remastery, jak Ninja Gaiden: Master Collection. Fajnie, że gracze, którzy z jakichś powodów pominęli starsze, uznane tytuły, mogą się z nimi teraz zapoznać nawet na nowoczesnych konsolach (trylogię odpalicie również na PlayStation 5 oraz Xboksach Series X|S). Oczywiście byłoby jeszcze lepiej, gdyby twórcy stawiali w takich sytuacjach na remake'i, a nie zwykłe remastery, ale podejrzewam, że w przypadku takich gier, jak Ninja Gaiden, koszty produkcji nie miałyby szansy się zwrócić. Tak więc lepiej, że jest tak, jak jest, niż miałoby nie być w ogóle.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy