Ni No Kuni: Wrath of the White Witch
Ni no Kuni wydaje się posiadać wszystko, co dobra gra z gatunku jRPG mieć powinna: chwytającą za serce fabułę, mnóstwo wszechobecnej magii, sporo walk. To wszystko, a nawet więcej znajdziemy w najnowszej produkcji Namco Bandai.
Gra co prawda nie jest doskonała, ale w niczym pięknym witrażu, poszczególne elementy łączą się ze sobą, harmonijnie współpracują, w jednym tylko prostym celu - by jak najlepiej przekazać nam barwną historię. A ta opowiedziana w Ni no Kuni jest naprawdę imponująca...
Nie można powiedzieć, że życiowa misja głównego bohatera Ni no Kuni: Wrath of the White Witch, Olivera, rozpoczyna się szczęśliwie. W jednej chwili obserwujemy sielankę, błogie dzieciństwo naszej nowej postaci. Typową dla jego wieku ciekawość i chęć spróbowania czegoś nowego, która to prowadzi Olivera do, wydawać by się mogło, z pozoru nie nieszkodliwego, wymknięcia się z domu pod osłoną nocy, by przetestować stworzony przez przyjaciela pojazd. Zanim jednak zdążymy się zorientować, akcja nabiera tempa i nagle stajemy się świadkami dramatu... Dzięki przytomności czuwającej mamy, jedynej rodziny chłopca, Oliver wychodzi z niego obronną ręką. Wydawać by się mogło, że wszystko skończy się szczęśliwie. Niestety, po chwili okazuję się, że to nie koniec. Rodzicielka bowiem od lat cierpi na schorzenia krążeniowe, jej serce nie wytrzymuje tak ogromnego stresu, w konsekwencji czego jej heroiczny czyn, pomimo uratowania życia syna, jednocześnie robi z niego sierotę.
Na szczęście Oliver był bardzo przywiązany do swojej mamy, kochał ją. Na szczęście, bo w przeciwnym wypadku, jego podróż by się w ogóle nie odbyła, przez co nie moglibyśmy doświadczyć tylu niesamowitych rzeczy. Kolejnej z rzędu nocy spędzonej na cichym szlochaniu w sypialni nagle zdarzył się cud - łzy Olivera spłynęły na jedyny prezent, jaki kiedykolwiek podarowała mu mama - ręcznie robioną przytulankę. Fani animacji Studia Ghibli, które współpracowało z Level 5 przy tworzeniu Ni no Kuni, pewnie domyślają się, co stało się dalej. W ciągu kilku sekund, "bezużyteczna" zabawka Olivera przekształciła się w żyjącą, a na dodatek mówiące stworzenie o imieniu Drippy.
Przedstawiający się jako Lord High Lord of the Fairies, Drippy natychmiast wnosi do nieco smutnej atmosfery odpowiednią dozę naprawdę dobrego humoru. Ponadto odkrywa przed naszym bohaterem tajemnice swojego świata i zdradza, jak można uratować jego mamę, z powrotem przywracając ją do świata żywych. Warunkiem jest podróż do odległego miejsca - równoległego świata. Wprowadzenie do fabuły od razu zdradza z czym będziemy mieć do czynienia - tj. tradycyjną opowieścią o bezradnym młodzieńcu, który musi stawić czoła przeciwnościom losu, by uratować swój świat. Po tym, jak młodzieniec w końcu daje się przekonać, staje się jasne, że towarzyszący mu malutki gaduła, będzie odgrywać istotną rolę podczas nadchodzącej wędrówki. I tak faktycznie jest, podczas całej zabawy Drippy doradza nam, ujawnia kluczowe mechaniki rozgrywki, często kieruje na właściwą drogę.
Od tego momentu, Ni no Kuni obiera drogę tradycyjnej japońskiej gry typu RPG. Fabuła jest liniowa, ale to wcale nie działa na niekorzyść całego tytułu. W erze dzisiejszych produkcji z gatunku Role Playing Games, które oferują rozbudowane, otwarte światy, niepotrzebnie nadmierne ilości zadań pobocznych, Level-5 wraz z Wrath of the White Witch zdaję się idealnie równoważyć te wszystkie aspekty. Ni no Kuni przypadnie do gustu zarówno tym, którzy lubią się trochę zmęczyć, biegając i zwiedzając kolejne zakamarki miejscówek gry, jak również osobom, którzy wolą podążać po przysłowiowym sznurku do właściwego celu. Jednym słowem gra oferuje sporo zajmujących misji dodatkowych, które swobodnie można zaliczyć w tak zwanym między czasie, ale dodatkowo misje związane z głównym wątkiem fabularnym nigdy nie są oddalone od nich zbyt daleko, pozwalając tym samym w każdym momencie podjąć dalsze wyzwanie.
Pomimo tego, że powoli dobiega końca trzeci miesiąc nowego, 2013 roku, to będę zaskoczony, jeśli w tym roku, którąś z gier zdeklasuje Ni no Kuni pod względem wizualnym. Decyzja o podjęciu współpracy producenta gier, korporacji Level-5 ze znaną firmą zajmującą się tworzeniem świetnym animacji kinowych, Studio Ghibli okazała się strzałem w dziesiątkę. Żywe, nasycone kolory wprawiają w zachwyt, animacje są płynne, a nagłe przejścia pomiędzy rozgrywką a przerywnikiem filmowym praktycznie niezauważalne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to cały czas gra. W trakcie zabawy można poczuć się, jak na sali kinowej podczas seansu "Spirited Away: W Krainie Bogów" czy "Ponyo". Z tą różnicą, że w tym wypadku mamy w pewnym stopniu wpływ na to, co dzieję się na ekranie. Oddziaływanie studia Ghibli na tę produkcję widać gołym okiem. Twórcy wciągających filmów anime odegrali ważną rolę w produkcji Ni no Kuni - sprawili, że gra całkowicie odróżnia się od całej masy średnich jRPG-ów, z którymi mieliśmy do czynienia w ciągu ostatnich kilku lat.
Podczas porywającej podróży na swojej drodze nie raz napotkamy ciekawe i niezapomniane postacie. O nieco dziwacznym, podtrzymującym dobry nastrój Drippym chyba nie trzeba wspominać. Ale na tym paleta bohaterów się nie kończy. Już na samym wstępie będziemy mieli okazję poznać gadającego przedstawiciela największym roślin lądowych - drzew. Wraz z postępem w grze wachlarz bohaterów się poszerza - przypominający kamuflującą się w krzakach Godzillę, strażnik lasu, spasiony kocur w roli króla - lista jest naprawdę długa, a to i tak tylko sam wierzchołek góry lodowej, bowiem interesujących person jest cała masa. W projektach wszystkich bohaterów nie trudno przeoczyć typowej dla studia Ghibli, prostej, ale nie mało szczegółowej kreski, która zdecydowanie odróżnia ‘in plus’ prezentowane w Ni no Kuni postacie od stereotypowych charakterów w wielu współczesnych grach RPG. W postaciach bohaterów na próżno szukać wystylizowanych, modnie uczesanych nastolatków. W zamian za to Ni no Kuni wprowadza zestaw sympatycznych, plastycznych, ale i fascynujących bohaterów, przy których Oliver nie prezentuje się, jakby wyciągnięty został żywcem z zupełnie innej produkcji i w stosunku do nich reagować może z typową dla dziecka prostodusznością.
To jak najbardziej świadomy zabieg, który założyli sobie twórcy. Drippy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Oliver do przetrwania potrzebuje jego pomocy. Od momentu, kiedy uczy go podstaw systemu walki, jasne staję się, że sympatyczny towarzysz z latarnią przy nosie, odgrywał będzie większą rolę, niż tylko moralne wsparcie dla głównego bohatera. Drippy jest jednym z podstawowych źródeł wiedzy. Jego postać przyrównać można do pożytecznego przewodnika, który napisany z rozmachem, w jasny, klarowny, ale przy tym bardzo zabawny sposób tłumaczy podstawowe zagadnienia. Przewijanie niekończących się stron suchego tekstu w grach RPG raczej nie należy do najbardziej wciągających i przyjemnych. W Ni no Kuni wszystko objaśnione jest w bardzo przystępny sposób, a dzięki urokowi Drippiego trudno tak po prostu pominąć choćby kawałek skryptu.
Dosyć ważnym elementem rozgrywki są walki, które stanowią zlepek najlepszych rozwiązań do tej pory zastosowanych w grach jRPG. Pomimo tego, że wykonywanie poszczególnych akcji wymaga odczekania pewnego odcinka czasu, wszystkie starcia z przeciwnikami odbywają w czasie rzeczywistym. Potyczki nie można zaliczyć także do turowych (sprawni gracze spokojnie dadzą radę przemycić kilka dodatkowych ciosów wciskając odpowiedzialny za atak przycisk), gdyż każdy ruch wymaga wyboru konkretnego polecenia z menu. Wydawać by się mogło, że koncepcja opracowana została bezbłędnie, ale niestety, nie jest tak do końca. Przykładem mogą tu być tak zwane "chowańce", które możemy wykorzystywać do walki. Istoty te funkcjonują niczym przedłużenie naszej ręki - wykonują dokładnie to, co rozkaże im ich pan. Przyznać trzeba, że to bardzo ciekawa propozycja, która wzbogaca i urozmaica kolejne potyczki. Szkopuł polega na tym, że podczas walki przełączanie się pomiędzy naszą postacią, a innymi "Chowańcami" jest najzwyczajniej w świecie mało intuicyjne. Konsekwencją tego jest częste oglądanie ekranu z napisem "game over". W szczególności, jeśli gramy na normalnym (a nie nastawionym na fabułę, łatwym poziomie) trybie trudności bez wcześniejszego przygotowania. Fani Pokemonów powinni poczuć się jak w domu. Co nie oznacza, że będą mieli łatwiej. Co to to nie. Pomimo bajkowego charakteru, Ni no Kuni nie należy do produkcji, które przechodzą się same. Walki (szczególnie te późniejsze) są naprawdę wymagające i do pomyślnego ukończenia potrzebna będzie pełna koncentracja. Wystarczy bowiem nacisnąć niewłaściwy przycisk i nie obronić się przed atakiem w odpowiednim czasie, by natychmiast skończyć zabawę. Konfrontacje w Ni no Kuni niewątpliwie sprawiają dużo frajdy, ale niektóre starcia z wrogami potrafią dać się we znaki i doprowadzić do frustracji.
Tych kilka słów krytyki na temat systemu walk w Ni no Kuni nie powinno jednak nikogo odwodzić od pomysłu wypróbowania tej gry. "Chowańce" są fantastycznym dodatkiem, który ożywia dosyć częste batalie. Pomimo tego, że wykorzystywanie ich podczas walki ograniczone jest limitowanym czasem, przypisanym do każdego z "Chowańców", to szybko stają się głównym orężem bojowym w poważniejszych starciach. Poza tym oczywiście może korzystać z magicznych umiejętności Olivera, który dzięki specjalnej księdze posiada w zanadrzu pełen wachlarz najrozmaitszych zaklęć. Rzucanie ich także nie jest nielimitowane - poza małymi wyjątkami, większość dostępnych czarów pochłania punkty Many. Z pomocą przychodzi jednak Drippy, który podczas walki rozrzuca, co jakiś czas po jego polu specjalne magazynki uzupełniające nasz poziom zdrowia lub Many. To bardzo przydatne, czasami wręcz ma ogromny wpływ na przebieg bitwy.
Wyśrubowany poziom niektórych przeciwników nie jest jednak największą przeszkodą. Najbardziej boli brak możliwości zapisania stanu gry w dowolnym momencie. Teoretycznie podczas eksploracji mapy możemy "sejwować" do woli. Kiedy jednak trafimy do jakieś lokacji, to skazani jesteśmy na specjalne punkty, które przy okazji zapisu, odnawiają paski życia i Many Olivera. Nie bójcie się z nich korzystać, naprawdę warto. Chociaż z drugiej strony w tej grze nawet porażka nie boli tak bardzo jak w innych produkcjach. To wszystko zasługa muzyce nagranej przez orkiestrę filharmonii Tokio, która działa kojąco na nerwy podczas najbardziej męczących/frustrujących pojedynków.
Chociaż gra pełna jest misji pobocznych, to żadna z nich nie jest na tyle rozbudowana, by ich zakończenie pochłonęło zbyt wiele naszego czasu. Całość zaprojektowana jest w taki sposób, by zachęcić nas do zwiedzania najbardziej skrytych zakątków wykreowanego świata, jednocześnie nie odrywając nas na długo od głównego wątku. Level-5 wyszło z założenia, że nawet najkrótsze questy mogą dać nam odrobinę frajdy. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio jakaś pozycja z gatunku RPG wyróżniała się tak szerokim wachlarzem ciekawych NPC-ów (sklepikarzy, pieszych, i innych). Zazwyczaj tego typu postronne postacie pomijane są w grach i traktowane raczej "na odwal się".
Ni No Kuni to jeden z tych tytułów, który nie pozwala mi zapomnieć, dlaczego gry wideo są moją pasją. Praktycznie przez całą ostatnią generacje częstowani byliśmy niesamowitą ilością typowo zachodnich gier RPG. Dobrze wiedzieć, że pomimo zepchnięcia japońskich odpowiedników do kąta, Ni No Kuni udowadnia, że one wciąż istnieją, mają się dobrze i potrafią zaskoczyć. Level-5 nafaszerował swoją produkcję scenami, którą są zupełnie niespotykane w dotychczasowych grach. To sprawia, że są wyjątkowe i zapadają w pamięć. Pomimo drobnych niedociągnięć w systemie walki, który potrafią czasami drażnić, Ni No Kuni powinno przypaść do gustu nawet najbardziej wymagającym fanom gatunku. Nowy rok dopiero co się rozkręca, a Level-5 dostarczyło już tytuł, który powinien znaleźć zaszczytne miejsce na liście gier roku!