Need for Speed: Payback miał nas na nowo zbliżyć do tej kultowej marki. Niestety, wyszło... odpychająco.
Need for Speed to jedna z najstarszych serii gier wideo (jej pierwsza odsłona ukazała się w 1994 roku) i zarazem jedna z najbardziej nierównych. Obok świetnych Need for Speed: Hot Pursuit czy Need for Speed: Underground możemy postawić znacznie gorsze Need for Speed ProStreet, Need for Speed: The Run czy restart pod tytułem Need for Speed. W której grupie znajdzie się wydany niedawno Need for Speed: Payback? Pewnie już spodziewacie się, jaka będzie odpowiedź, ale przeczytajcie, dlaczego.
Jeśli śledziliście zapowiedzi, wiecie, że Need for Speed: Payback wyróżnia się akcją osadzoną w otwartym świecie oraz wplecioną pomiędzy wyścigi fabułą. Głównymi bohaterami przedstawionej historii są kierowcy (w sumie trójka) stawiający czoło groźnej, gangsterskiej organizacji. Nie spodziewajcie się scenariusza godnego hollywoodzkich superprodukcji, a raczej przewidywalnej, sztampowej opowiastki, która momentami będzie w was wzbudzać uczucie politowania. Należy jednak pochwalić twórców za konstrukcję misji fabularnych, choć mogłoby być w nich nieco mniej przerywników filmowych.
Po wartkim, emocjonującym wprowadzeniu otrzymujemy dostęp do całej mapy (to sporej wielkości, różnorodna Fortune Valley), na której rozmieszczono całe mnóstwo wyzwań różnego rodzaju. Mamy do rozegrania zwykłe wyścigi, a także dragi, drifty, offroad czy ucieczki przed mafią oraz policją. Ścigając się, rywalizujemy z innymi ekipami, którym musimy pokazać, gdzie ich miejsce - w ten sposób popychamy fabułę naprzód. Warto dodać, że każdy z trójki bohaterów specjalizuje się w innym rodzaju wyścigów.
Fanów motoryzacji powinny zadowolić przedstawione w grze samochody. Co prawda, konkurencja ma ich więcej, ale za to możemy być usatysfakcjonowani tym, że każde auto odwzorowano bardzo dobrze, zarówno pod względem wyglądu, jak i brzmienia. W salonach samochodowych możemy kupić takie maszyny, jak Aston Martin DB11 czy Vulcan, Audi R8 V10 Plus czy S5 Sportback, BMW M5 czy BMW X6 M, Ford Mustang czy Focus RS, Honda Civic Type-R czy NSX Type-R, Lamborghini Huracan czy Murcielago, Mercedes-AMG A45 czy GT, Nissan GT-R czy Skyline, Porsche 911 Carrera S czy Panamera Turbo, Subaru Impreza WRX STI oraz Volkswagen Golf GTI. Jak widać, nie brakuje ani supersamochodów, ani mocnych kompaktów, które widuje się na co dzień na polskich drogach. Zabrakło jedynie aut ze stajni Ferrari i Toyoty.
Model jazdy w Need for Speed: Payback nie różni się zbytnio od tego znanego z ostatnich odsłon serii. Samochody błyskawicznie się rozpędzają, prędkości są dobrze odczuwalne, a i hamowanie odbywa się bardzo sprawnie, niezależnie od tego, jak szybko jedziemy. Nie ma także problemu, jeśli jakiś manewr nam nie wyjdzie i poobijamy się nieco od band. Od razu czuć, że mamy do czynienia z arcade'ową ścigałką, a nie symulacją. No, ale przecież niczego innego się nie spodziewaliśmy, prawda? Najważniejsze, że wyścigi dają sporo przyjemności.
No, więc co poszło w Need for Speed: Payback nie tak? Chodzi przede wszystkim o system progresji. Autorzy przyłożyli się do tego, aby dostępne w grze samochody można było w dużym stopniu rozwijać. Po wygranych wyścigach zdobywamy karty, które pozwalają nam poprawiać osiągi w takich aspektach, jak przyspieszenie czy hamowanie. Z czasem kupujemy także nowe samochody. Wydajemy na nie kredyty zdobywane podczas ścigania. Na początku wszystko gra, ale po kilku godzinach zabawy zauważamy, że rozwijamy się coraz wolniej i musimy robić coraz więcej, aby posuwać się naprzód. A jeśli widzisz, że przeciwnicy w danym wyścigu mają poziom np. setny, to nawet nie masz co myśleć o zwycięstwie, jeśli twoje auto ma poziom np. osiemdziesiąty.
I tutaj pojawiają się... lootboksy. Poza kartami i pieniędzmi w Need for Speed: Payback zbieramy także punkty reputacji. Awansując na kolejny poziom, otrzymujemy skrzynkę z pieniędzmi, gadżetami i żetonami do kasyna, dzięki którym możemy zdobywać istotne modyfikacje (znacznie lepsze od tych, które zdobywamy po wygranych wyścigach). Jak pewnie się domyślacie, żetonów nie da się znaleźć nigdzie indziej, jedynie w lootboksach, a do tego z czasem lootboksy zdobywa się coraz rzadziej. Co wtedy? Przechodzimy do sedna - najlepiej zapłacić. Tak, lootboksy można kupić za prawdziwą walutę. I po jakimś czasie wręcz zostaniecie do tego zmuszeni, bo bez poważnych modyfikacji samochodów będziecie musieli powtarzać poszczególne wyścigi po kilkanaście razy i w ten sposób zarabiać na rozwój. Grind to drugie imię Need for Speed: Payback.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby produkcja studia Ghost Games była darmowa. Gdyby Electronic Arts postanowiło, że tworzy grę free-to-play, w której można bawić się bezpłatnie, ale od pewnego momentu będziemy silnie motywowani do zakupów za prawdziwą walutę - nie mielibyśmy pretensji. Ale my przecież mówimy o pełnopłatnym produkcie! Za Need for Speed: Payback w wersji na PC trzeba zapłacić niecałe 200 złotych, a za wydanie konsolowe ponad 200 złotych. Ciśnie nam się na usta tylko jedno słowo: "bezczelność".
Wiemy, że Electronic Arts ostatnio upodobało sobie systemy mikrotransakcji, ale gdzieś musi być granica. Albo gra kosztuje 200 złotych i zawiera płatne dodatki, ale niemające wpływu na rozgrywkę (ot, dodatkowe samochody czy gadżety wizualne), albo nie kosztuje nic i wtedy hulaj dusza z mikropłatnościami. A Need for Speed: Payback kosztuje 200 złotych i od pewnego momentu wręcz zmusza nas do ponownego sięgania po portfel. To niedopuszczalne.
Na koniec jeszcze kwestia polskiego dubbingu. W grze swoich głosów użyczyli Piotr Stramowski, Joanna Jędrzejczyk i O.S.T.R. Wypadli bardzo słabo i pozostaje się tylko cieszyć, że nie musimy ich słuchać zbyt często. No, ale same dialogi (ich forma i treść) w Need for Speed: Payback też nie zachwycają...