Narcos: Rise of the Cartels - recenzja

Narcos: Rise of the Cartels /materiały prasowe

​Nie oczekiwałem, że Narcos: Rise of the Cartels będzie przebojem na miarę serialu, ale liczyłem, że spędzę przy niej kilka miłych wieczorów. Tymczasem rozczarowałem się jak Pablo podczas ucieczki przed DEA.

Przepis na Narcos: Rise of the Cartels wydawał się pewniakiem. Wystarczyło wziąć historię, postacie i klimat z serialu (co uczyniono), a następnie dodać do tego rozgrywkę w stylu serii XCOM (co uczyniono... częściowo i nieudolnie). Nic prostszego, jak mogłoby się wydawać. A jednak studio Kuja Entertainment nawet z tym sobie nie poradziło. Narcos: Rise of the Cartels można co najwyżej uznać za przeciętniaka. A i tak, biorąc pod uwagę, z jaką grą mamy do czynienia, będzie to dla niej komplement.

Narcos: Rise of the Cartels daje nam możliwość pokierowania zarówno tymi dobrymi (funkcjonariuszami agencji antynarkotykowej - DEA), jak i tymi złymi (czyli członkami kartelu stworzonego przez Pablo Escobara). I to jest fajne. Gorzej, że twórcy nie potrafili przedstawić ciekawej historii. A mieli przecież gotowy scenariusz - napisany najpierw przez życie, a później obrobiony przez autorów serialu. Czy naprawdę nie dało się go w interesujący sposób przenieść do gry? Nie wiem, pokazując to, co działo się pomiędzy odcinkami serialu, albo - idąc po linii najmniejszego oporu - wycinając jego najciekawsze fragmenty? No cóż, najwyraźniej się nie dało, bo ostatecznie otrzymaliśmy szereg przerywników filmowych, łączących ze sobą dość nieudolnie kolejne misje.

Reklama

Na te zabieramy ze sobą oddział składający się z reprezentantów różnych klas, różniących się pomiędzy sobą nie tylko wyposażeniem, ale również dodatkowymi umiejętnościami. Jeden strzela jak zawodowiec, drugi jest lepiej opancerzony, a trzeci nosi przy sobie apteczki. Pod tym względem wszystko jest tak jak być powinno. Problemy zaczynają się dalej. Przede wszystkim nie potrafię zrozumieć, dlaczego Kuja Entertainment - kopiując przecież XCOM-a - zdecydowała, że w jednej turze wykonujemy ruch jedną postacią, później robi to komputer, potem znowu my... Przecież można było postawić na sprawdzony schemat, w którym robimy akcję całym oddziałem i dopiero wtedy przekazujemy pałeczkę sztucznej inteligencji. A tak otrzymaliśmy trochę spłaszczony model, w którym akcent położony jest na jednostce, a nie na działaniu zespołowym. Bez sensu.

Jednak to nie wszystkie bolączki modelu rozgrywki zastosowanego w Narcos: Rise of the Cartels. Jak się okazuje, odpowiednie wyważenie starć w takiej grze, jak XCOM, nie jest wcale takie łatwe. O ile w grze studia Firaxis wszystko jest dopracowane i zapięte na ostatni guzik, o tyle w produkcji Kuja Entertainment to i owo kuleje jak po oberwaniu śrutem w kolano. Kuleje przede wszystkim sztuczna inteligencja - przeciwnicy zachowują się czasem kompletnie idiotycznie, na przykład wystawiając się w oczywisty sposób na ostrzał (i tym samym często na śmierć).

Ogólnie rzecz biorąc, potyczki w Narcos: Rise of the Cartels są zbyt łatwe. Poziom trudności z czasem powinien rosnąć bardziej zdecydowanie, podobnie jak chociażby we wspomnianym XCOM-ie. To, że nasi podkomendni giną na dobre i nie da się ich ożywić, to niewystarczające utrudnienie.

Niewystarczająca jest też z pewnością oprawa graficzna. Narcos: Rise of the Cartels wygląda, jakby powstał jeszcze w poprzedniej generacji konsol. Plansze są niewielkie, a jednocześnie niezbyt dopracowane. Nie twierdzę, że mapy w takiej grze, jak ta, powinny być duże, ale uważam, że przy tej skali można było się pokusić o większą liczbę szczegółów i urozmaiceń czy o tekstury lepszej jakości. Modele postaci także nie robią najlepszego wrażenia, a do tego w dość sztuczny sposób zostały wprawione w ruch.

Narcos: Rise of the Cartels to gra, która może przypaść do gustu zagorzałym fanom taktycznych turówek oraz serialowego pierwowzoru (bądź ogólnie historii Pablo Escobara), ale nie sądzę, aby ktokolwiek, kto po nią sięgnie, przeżywał zachwyty. Jak wspomniałem już wcześniej, jest to mocny przeciętniak, który ma kilka atutów, ale niestety równoważy je paroma sporymi wadami. Escobar nie byłby zachwycony!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy