Morbid: The Seven Acolytes - recenzja

​Na papierze Morbid: The Seven Acolytes prezentuje się niezwykle interesująco. A jak jest w rzeczywistości?

Studio Still Running zdecydowało się na oryginalny miszmasz. Morbid: The Seven Acolytes można w skrócie określić jako RPG akcji inspirowane serią Dark Souls, osadzone w świecie, w którym mieszają się elementy typowe dla horrorów H.P. Lovecrafta oraz krwawych filmów Davida Cronenberga. Czytając jej opis, poczułem się zachęcony. Jednak po pewnym czasie okazało się, że gra nie jest tak dobra, jak brzmi.

W Morbid: The Seven Acolytes przenosimy się do mrocznego świata o nazwie Mornia i wcielamy w białowłosą wojowniczkę, którą od dziecka przygotowywano do walki z tytułowymi siedmioma akolitami, opętanymi przez bóstwa zwane Gahars. Naszym celem jest powstrzymanie ich i uratowanie krainy przed zagładą. Fabuła nie jest zbyt rozbudowana i stanowi głównie pretekst dla samej rozgrywki. Poznajemy ją głównie poprzez czytanie tekstów, znajdowanych m.in. w porozrzucanych tu i tam książek.

Reklama

Morbid: The Seven Acolytes przypomina coś w rodzaju soulslike'a ukazanego z perspektywy izometrycznej. Jednak porównania do Dark Souls dotyczą głównie mechaniki, opierającej się na wyprowadzaniu słabych i silnych ciosów, parowaniu i wykonywaniu uników. Poziom trudności jest już o wiele niższy niż w przebojach od From Software. Już po godzinie czy dwóch stajemy się na tyle silni, że pokonanie większości wrogów nie stanowi większego problemu. W związku z tym zamiast adrenaliny pojawia się znużenie. Nawet bossowie - tytułowi akolici - nie są przesadnie wymagający. Na szczęście różnorodność i projekty przeciwników zasługują już wyłącznie na pochwały.

Z czasem zdobywamy nowe rodzaje broni, które różnią się między sobą zadawanymi obrażeniami oraz szybkością wyprowadzania ciosów. Możemy je ponadto ulepszać, wykorzystując do tego specjalne runy. Pozwalają one poprawić szybkość ataków czy dodać do nich obrażenia związane z żywiołami. Warto dobierać je ostrożnie, bo co prawda da się je usunąć z broni, ale wówczas je tracimy. Przemierzając świat, zbieramy także przedmioty, które pomagają nam odzyskać zdrowie czy wytrzymałość.

W grze nie mogło zabraknąć także rozwoju postaci. Co każdy poziom doświadczenia otrzymujemy punkt, dzięki któremu możemy poprawić naszą wytrzymałość czy zdrowie. Progres jest odczuwalny - bohaterka nie rozwija się zbyt szybko, ale na tyle szybko, abyśmy poczuli, że staje się coraz silniejsza.

Ciekawostką jest mechanika związana ze zdrowiem psychicznym bohaterki. Cały czas musimy pilnować paska poczytalności - gdy jej poziom zacznie spadać, przełoży się to na siłę oraz szybkość wyprowadzanych ataków, jak również na zdobywane przez nas doświadczenie. Po osiągnięciu stanu krytycznego z pokonanych wrogów zaczynają wydostawać się ich duchowi odpowiednicy.

Tak sobie wypada mechanika skradania się, która w mojej opinii została wprowadzone na siłę i śmiało można ją pominąć. Nie najlepiej oceniam także zadania poboczne, którym brakuje polotu i które też spokojnie można sobie odpuścić. Podobnie jak broń dystansową, która sprawdza się w walce wyraźnie gorzej od białej, a do tego amunicja do niej jest mocno limitowana.

Jedną z rzeczy, które zatrzymały mnie przy konsoli na dłużej (nie licząc recenzenckiego obowiązku), był stworzony przez ludzi ze Still Running klimat. Wspomniane połączenie elementów typowych dla prozy Lovecrafta i twórczości Cronenberga wypadło naprawdę nieźle. Jest mrocznie, jest krwawo, a za sprawą pixel artowej oprawy także dość oryginalnie.

Mam mieszane odczucia związane z Morbid: The Seven Acolytes. Z jednej strony to przyzwoity, izometryczny soulslike, osadzony w mrocznym, lovecraftowskim świecie, a z drugiej muszę z przykrością stwierdzić, że twórcom zabrakło doświadczenia albo umiejętności do tego, by uczynić rozgrywkę wciągającą. Według mnie jest ona też niedostatecznie wymagająca. Jednak to akurat może być zaletą dla mniej zaawansowanych graczy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy