Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin - recenzja

​Kto nie miał 3DS-a, ten pewnie w ogóle nie kojarzy takiej gry, jak Monster Hunter Stories. Można nadrobić tę zaległość, odpalając sequel wydany na PC i Switcha.

Monster Hunter Stories zawitał na 3DS-ach pod sam koniec tej konsoli, tuż przed nadejściem Switcha. Gra otrzymała całkiem pozytywne recenzje - zarówno wśród recenzentów (7,9/10 w portalu Metacritic), jak i wśród graczy (8,3/10) - więc nic dziwnego, że Capcom zdecydował się kontynuować tę serię. Otrzymaliśmy w końcu Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin, przeuroczą grę RPG z akcją osadzoną w barwnym świecie pełnym różnorodnych stworów, na które - jak sama nazwa wskazuje - możemy (a raczej musimy) łapać.

Jeśli nie graliście w "jedynkę", nie macie się czego obawiać. Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin przenosi nas wprawdzie do tego samego świata, ale przedstawia zupełnie nową opowieść. W jej centrum znajduje się młody łowca mieszkający w wiosce Mahana (postać tworzymy sami przy pomocy kreatora). Leo - bo tak mu na imię - chce podążyć śladami swojego dziadka, Reda, legendarnego łowcy. Wkrótce po rozpoczęciu przygody w jego ręce trafia jajo wielkiej bestii, którym musi się zaopiekować. To początek przygody, która miewa swoje lepsze i gorsze momenty, ale którą koniec końców oceniam całkiem pozytywnie. Szczególnie, jeśli mamy na myśli to, co dzieje się w drugiej połowie gry. W sumie Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin powinna wam wystarczyć na sporo ponad 30 godzin. A jeśli zaangażujecie się w aktywności poboczne, wynik ten podwoicie albo nawet potroicie. Szkoda tylko, że wiele zadań opiera się na schematach i po pewnym czasie zaczyna nużyć.

Reklama

W Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin czekają na nas cztery krainy do zwiedzenia. W każdej z nich wita nas jeden z mieszkańców osady, który ostatecznie trafia do naszej drużyny. W każdym miejscu czeka na nas szereg zadań do wykonania. Po obszarach poruszamy się swobodnie i musimy przygotować się na to, że sporo czasu spędzimy na podążaniu z punktu A do punktu B. Na planszach czekają na nas stwory do pokonania, stanowiące często nie lada wyzwanie (szczególnie bossowie). Walka odbywa się - w przeciwieństwie do kanonicznych odsłon serii - nie w czasie rzeczywistym, tylko w turach. Mechanika jest dosyć prosta (w dużym stopniu oparta o zasady z kamień-papier-nożyce), ale każdy potwór wymaga od nas nieco innego podejścia, więc zawsze musimy trochę kombinować.

Chcąc zdobyć kreaturę, musimy wejść do jej legowiska i pozyskać jajo. Gdy już wykluje się z niego mały stwór, może się do nas przyłączyć. Każda z bestii posiada odmienne umiejętności oraz rodzaje ataków, które - co ciekawe - można łączyć ze sobą. Najlepiej stworzyć różnorodną grupę, tym bardziej, że podczas walk możemy się swobodnie przełączać między stworami. Odmiennie niż w "jedynce", w Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin już po kilku godzinach zabawy możemy też przeprowadzać rytuał kanalizowania, czyli przenoszenia cech stworów między sobą.

Gra daje więc sporą swobodę. Tę otrzymujemy także w zakresie rozwoju postaci. Podczas przygody zbieramy surowce, zdobywamy coraz lepszą broń czy pancerz, robimy zakupy u handlarzy prowadzących interesy w osadach. Poszczególne elementy uzbrojenia można ponadto ulepszać. A czy wspominałem już, że stworów, które możemy upolować, jest w Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin aż 125? A 217, jeśli dodamy do tej liczby pomniejsze gatunki?

Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin na Switchu wygląda bardzo ładnie, wyraźnie lepiej niż poprzedniczka, ale niestety coś za coś. Kuleje optymalizacja. Gra bardzo często ma problemy z utrzymaniem 30 klatek na sekundę, szczególnie na otwartych przestrzeniach. Problematyczne są także ekrany ładowania. Są długie i występują bardzo często. Osoba przyzwyczajona do dysków SSD - czy to w komputerach, czy w konsolach nowej generacji - może mieć problem z przyzwyczajeniem się do ciągłego czekania.

Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin miewa problemy techniczne (w wersji na Switcha), słabsze momenty w fabule oraz schematyczne zadania, ale pomimo tego to bardzo udane RPG, które powinno zainteresować nie tylko fanów serii. Przez większość czasu wciąga, posiada atrakcyjny system walki, daje dużo swobody w eksploracji i rozwoju postaci/drużyny, gwarantuje dziesiątki godzin zabawy... Jak nic należy się siódemka. Ale taka naprawdę mocna.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy