Monster Hunter Rise (PS5) - recenzja - czy warto było czekać na konwersję hitu RPG?

Łowcy potworów, łączcie się! Monster Hunter Rise w końcu wylądowało na "dużych" konsolach.

Monster Hunter Rise to ciepło przyjęta kontynuacja popularnej serii RPG-ów akcji. Pierwotnie ukazała się w 2021 roku w wersji na Switcha, a w 2022 doczekała się konwersji na pecety. Dopiero teraz, po blisko dwóch latach, mogą zapoznać się z nią posiadacze konsol Sony i Microsoftu - PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One oraz Xbox Series X|S. Warto było czekać. Otrzymaliśmy ostatecznie dopracowany pod każdym względem port, dający nie tylko wiele godzin świetnej zabawy, ale także ulepszoną oprawę (względem Switcha) oraz garść dodatkowych opcji graficznych.

Reklama

O fabule Monster Hunter Rise - a przynajmniej o jej zalążku - nie trzeba wiele pisać. W grze wcielamy się w mieszkańca wioski Kamura (głównego bohatera lub bohaterkę tworzymy własnoręcznie, za pomocą kreatora, podobnie jak dwójkę dodatkowych postaci, które będą nam towarzyszyć), który zostaje mianowany łowcą potworów i rozpoczyna swoją misję. Ostatnimi czasy w okolicy zaroiło się od kreatur różnej maści. Nasi bliscy (i nie tylko) są zdani na nas. Jeśli nie powstrzymamy siejących spustoszenie stworów, przepadnie wszystko, co kochamy. Autorzy nie pokusili się jednak o głębszą opowieść czy rozwinięcie wątków pobocznych, które rzuciłyby nieco więcej światła na bohaterów, wioskę czy to, co ją spotkało.

W gameplayu nic się nie zmieniło. Monster Hunter Rise to RPG akcji, w którym koncentrujemy się na tytułowych polowaniach na potwory. Wykorzystujemy w tym celu 14 zróżnicowanych rodzajów wyposażenia, pozwalających nam walczyć zarówno blisko, jak i na dystans. Podczas przygody odwiedzamy pięć obszernych lokacji, w których czekają na nas dziesiątki stworów do ubicia. To nie aż tak obszerna gra, jak Monster Hunter World (co powinno przypaść do gustu tym graczom, których skala tamtej produkcji zwyczajnie przytłoczyła), ale też nie kameralna. Przejście samego wątku głównego to kwestia około dwudziestu godzin, ale jeśli zaangażujecie się w aktywności poboczne, czas ten może się wydłużyć nawet do grubo ponad setki godzin. A naprawdę nietrudno wkręcić się w zabawę w polowanie. To zróżnicowana, wciągająca i satysfakcjonująca gra, która powinna spodobać się zarówno weteranom, jak i nowicjuszom.

A co z wersją na next-geny (ja grę testowałem na PlayStation 5)? Smutne jest to, że twórcy nie zawarli w pakiecie z podstawką dodatku pod tytułem Sunbreak. DLC trafi do sprzedaży dopiero na wiosnę. A przecież na Switchu i PC jest dostępne już od dawna. Zaoferowanie go w zestawie byłoby miłą rekompensatą za wydłużony czas oczekiwania.

Monster Hunter Rise na PlayStation 5 wygląda, rzecz jasna, znacznie lepiej niż na Switchu. W epoce next-genów grafika większego wrażenia już na was nie zrobi, ale od razu powinny wam się rzucić w oczy bardzo dobrej jakości tekstury, wysoka rozdzielczość (sięgająca 4K) oraz stałe 60 klatek na sekundę. Gra działa wprost idealnie. A jeśli zechcecie pobawić się ustawieniami, znajdziecie ich w opcjach zaskakująco dużo, jak na produkcję konsolową. Możecie zdecydować o ostrości obrazu, a także jakości tekstur, oświetlenia czy cieniowania.

Z nie za fajnych rzeczy, do których powinniście być przyzwyczajeni, jeśli grywacie w japońskie RPG-i. Po pierwsze - voice acting jest okrojony do minimum. Po drugie - napisy są wielkie i koślawe, pisane fontem przypominającym Arial. Cóż... japońszczyzna.

Monster Hunter Rise na "duże" konsole to wzorowa konwersja bardzo dobrej gry, przy której spędzicie dziesiątki godzin. Na PlayStation 5 port wygląda całkiem przyzwoicie i działa wzorowo. Szkoda, że musieliśmy na niego tak długo czekać, ale w tym przypadku zdecydowanie sprawdzi się wyświechtane powiedzenie: lepiej późno niż wcale.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Monster Hunter Rise | Capcom
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy