Mika and the Witch's Mountain – recenzja. Ślicznie, uroczo… i rozczarowująco

Mika and the Witch’s Mountain zauroczyła mnie od pierwszego wejrzenia. Skojarzenia z produkcjami Studia Ghibli oraz Zeldą tylko wzmocniły to zauroczenie. A co było dalej?

Mika and the Witch’s Mountain od razu przyciąga wzrok ciepłą, kolorową estetyką. Od samego początku czuć, że twórcy inspirowali się filmem "Podniebna poczta Kiki" od Studia Ghibli, a także kultową The Legend of Zelda: The Wind Waker. Studio Chibi przedstawiło pomysł, który grę wydawał się strzałem w dziesiątkę - młoda wiedźma, dostarczanie paczek, piękna wyspa i nostalgiczne nawiązania do klasyki. Niestety, na papierze wszystko wygląda świetnie, ale rzeczywistość nieco rozczarowuje.

W Mika and the Witch’s Mountain wcielamy się w tytułową, młodą adeptkę sztuk magicznych, która musi opuścić dom, aby szkolić się pod okiem Wielkiej Czarownicy. Już na starcie wpada w tarapaty - zamiast rozpocząć naukę, zostaje zepchnięta ze szczytu góry, a jej miotła rozpada się na kawałki. Aby opłacić naprawę, Mika musi podjąć pracę w roli dostarczycielki paczek (ja tu widzę jeszcze jedną inspirację, a mianowicie do... Death Stranding ;-)). I tu zaczyna się właściwa rozgrywka. Naszym głównym zadaniem jest latanie na miotle i dostarczanie przesyłek do różnych mieszkańców wyspy.

Reklama

Brzmi uroczo? Owszem, ale po obiecującym wstępie monotonia szybko daje się we znaki. Początkowo latanie na miotle i unikanie przeszkód sprawia przyjemność, jednak z czasem zaczyna brakować różnorodności. Zadania stają się powtarzalne, a wyzwania - mimo że stawiają przed nami różne cele, takie jak dostarczenie paczki bez zamoczenia jej czy w określonym czasie - są banalnie proste. Gra nie stawia przed nami większych wyzwań, a w razie niepowodzenia można natychmiast spróbować ponownie. To sprawia, że poczucie satysfakcji z ukończonego zadania jest niewielkie.

Mika and the Witch’s Mountain stawia na relaksującą rozgrywkę, jednak nie oferuje zbyt wiele poza tym. Zawodzi fabuła, która szybko przestaje intrygować, a także postacie, którym brakuje złożoności. Na wyspie spotykamy różnych mieszkańców, ale ich charaktery są płytkie, zaś dialogi często skierowane do młodszej widowni. Wątki fabularne, które mogłyby się rozwijać w ciekawym kierunku, kończą się szybko i bez większego sensu. Postacie, z którymi wchodzimy w interakcję, nie zapadają w pamięć, a ich historie - mimo że zaczynają się obiecująco - schodzą na dalszy plan, zanim zdążymy się nimi tak naprawdę zainteresować.

Jednym z jaśniejszych punktów gry jest sama wyspa, którą przemierzamy. Góra Gaun zachęca do eksploracji. Z czasem, w miarę postępów, odkrywamy kolejne obszary wyspy. Każdy z nich ma swój unikalny charakter. Odwiedzamy wietrzne polany pełne drzew, kryształowe kopalnie czy urokliwe wodospady. Styl graficzny inspirowany cel-shadingiem z Wind Wakera dodaje uroku, ale niestety techniczne niedociągnięcia psują efekt.

Po około pięciu godzinach gry, które zajmuje ukończenie głównego wątku, trudno nie czuć rozczarowania. Mika and the Witch’s Mountain przyciąga ciepłą atmosferą, obiecującym początkiem i nawiązaniami do klasyki (i anime, i gier wideo), ale później rozczarowuje w kluczowych obszarach. Fabuła, postacie, dialogi, a także różnorodność i poziom trudności rozgrywki - te elementy zawodzą. Zapowiadało się świetnie, lecz finalnie otrzymaliśmy zupełnie przeciętny tytuł. Ani zły, ani dobry - po prostu przeciętny.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama